Przybył pocztą kurierską 2 maja. Kilka minut po wyjęciu cuda z kartonu wyłamałam plastikowy zawias od klapy.
No cóż... odkąd jest z nami Tomaszek myślę jednowątkowo, wiele rzeczy robię automatycznie, bez uprzedniej refleksyjnej oceny takiej sytuacji, która tematycznie nie jest związana z Synkiem.
Dodatkowo od ponad tygodnia w mojej głowie galopują stada słoni, w tym każde bieży w innym kierunku, wpadając na siebie, obijając się i tratując. Po wyłamaniu kawałka plasticzku uruchomiłam więc mechanizmy obronne, aby powstrzymać napływające tsunami.
Jest więc gramofon. Czekają na niego płyty. Zwiozłam niedawno od rodziców 57 sztuk. Wśród nich płyty rodziców i moje - nabyte w czasach liceum.
Od piątku mój mąż żyje w świecie kabli. Ja żyję nadzieją na pierwsze dźwięki wybranej płyty.
Okazało się, że gramofon tak stary nie współpracuje z kolumnami od wieży, gra ale cicho, dlatego w akcie desperackiej podróży do Media Markt nabyliśmy przedwzmacniacz.
Myślałam, że większość warszawiaków wyjechała na majówkę, w lasy, pola, nad jeziora i skały. Wygląda na to, że duża ilość została, żeby robić zakupy w Ikei.
Przedwzmacniacz nie naprawił sytuacji, buczy. Nie będę się wdawać w techniczne szczegóły ambarasu - Mąż wciąż do mnie mówi slangiem w stylu chinche, jego słowa odbijają się ode mnie, jak piłeczki pingpongowe od ściany, ja nie chcę rozumieć, nie ma we mnie na to miejsca, zajęte, ja chcę słuchać i przeżywać emocje, które pojawią się pod wpływem szeleszczących płyt. I to jakich płyt!!!
Te płyty dzielą się w mojej głowie na dwie kategorie. Jedna, to płyty z dzieciństwa. Puszczane podczas imprez okolicznościowych, podczas których dorośli wiedli swoje dorosłe życie towarzyskie w naszym dorosłym pokoju, a my dzieciaki w dziecięcym. Puszczane przed pójściem do szkoły, gdy puste mieszkanie sprzyjało śpiewom i rozbudzaniu nadziei na karierę piosenkarki. Łucja Prus, Seweryn Krajewski, Stanisław Grzesiuk i piosenki warszawskiej ulicy, Maryla Rodowicz, Maanam, Louis Armstrong, Goombay Dance Band - zestaw bez żadnego oczywistego klucza.
Druga kategoria to płyty czasu adolescencji. Czasy działdowskiego liceum. Czasy koncertów, imprez, biwaków, przynależności do grup. Bolesnego szamotania się z osobowością. Emocjami. Potrzebą wolności, niezależności, akceptacji. Miłości. Czasy pierwszych samodzielnych wyjazdów. Wakacyjnego rytuału, którym stało się tournee na stopa: Mrągowo, Jarocin, Żarnowiec. Czasy pielgrzymek do Częstochowy, które pielgrzymkami były tylko u wyjścia z plecakiem z domu. Tego samego dnia zmieniało się kierunek na Jarocin. Czasy wewnętrznego niepokoju, ekscytacji, samotności, kruchych dziwnych przyjaźni. Czasy buntu, czasy zniewolenia. Muzycznych i wizerunkowych manifestów.
Czekam, aż Mąż znajdzie sposób, by gramofon zabrzmiał. Na podróż sentymentalną czekam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz