sobota, 28 czerwca 2014

Poczucie własnej wartości a wiara w siebie. O falowaniu

Uwielbiam Jespera Juula. To geniusz empatii. Jego słowa wprawiają mnie w zachwyt i wywołują wzruszenie - zachwyt wynika ze spotkania z błyskotliwym Juulowym myśleniem i patrzeniem na człowieka oraz relacje w rodzinie; wzruszenie z konfrontacji z tym, jak ten duński pedagog i terapeuta potrafi zrozumieć potrzeby, zachowanie i emocje. Matki i ojca. Żony i męża. Dzieci. I określić odpowiedzialność każdego.

Jesper jest blisko człowieka. Jego propozycja komunikowania się w "języku osobistym" to rozwiązanie wyzbyte posmaku sztuczności, równań i wzorów językowych, cytatów i formułek, które, owszem, mogą dobrze nazywać i wyrażać emocje, ale za tak wyrażonymi słowami łatwo można się ukryć i stracić swą autentyczność. Ta autentyczność w relacjach jest dla Jespera bardzo ważna, niezbędna. Autentyczność rozumiana nie jako lekkomyślny, bezrefleksyjny, automatyczny wyraz emocji i zachowań - lecz wyrażanie własnych myśli, uczuć i wartości w sposób najbardziej do nas pasujący i najlepiej oddający nas i to, co w nas.
To, o czym pisze i co proponuje Juul nie jest wcale łatwe - ani do przyjęcia, ani do wprowadzenia w życie. To, co najtrudniejsze, moim zdaniem, dotyczy relacji między rodzicami i nastolatkami oraz między partnerami, mężem i żoną.
Ale dziś nie o tym.

Przez wiele, wiele lat myślałam, że poczucie własnej wartości to wiara w siebie. Że to, czy czuję się ze sobą dobrze, wynika z tego, co wiem na temat swoich możliwości osiągania sukcesów, dobrych wyników, dobrej roboty, skuteczności w danych dziedzinach. Co za tym idzie, uważałam, że deficyty w samoocenie wynikają głównie z braku pozytywnych informacji zwrotnych i pochwał we wczesnym okresie mojego życia. Kiedy po wielu latach studiów odważyłam się wypowiedzieć bez wzywania do tablicy słów nie-kilka na temat Białoszewskiego, który mnie w owym czasie fascynował i usłyszałam bardzo pozytywne komentarze zadziwionych kolegów i wykładowców, te informacje zwrotne poniosły mnie i wreszcie zakończyłam zbyt długo trwające studia. Dostałam wiatr w żagle i wzmocniła się moja wiara w siebie. Jednak nie ozdrowiało okaleczone poczucie własnej wartości. Wiele razy w ciągu swego życia napotykałam ludzi, którzy racząc mnie swoją opinią i pochwałami na temat jakiejś mojej pracy, wpływali na moje poczucie wiary w swe możliwości. Płynęłam z wiatrem, ile się dało. Dokonywałam ważnych rzeczy, osiągałam sukcesy, tworzyłam i budowałam. Aż do momentu, gdy nadchodził kryzys. Wtedy okazywało się, że moje sukcesy, możliwości moje, talenty, a mam ich kilka, doświadczenie nawet - że to wszystko nie ma na czym stać. Że jak fala mnie porwie, to popłynę, do słońca nawet. Kiedy jednak nadchodził sztorm, okazywało się, że nie umiem pływać. Na falach dotarłam aż tu. Po drodze kilka razy tonęłam.

Lata całe zajęło mi zbudowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Takiego, by dobrze poczuć się ze sobą. Taką jaką jestem - a nie taką, jaką chcieli, chcą i będą chcieli widzieć inni.

Ten temat interesuje mnie ponownie, bo urodziłam synka. To sprawa wielkiej wagi, dla niego.
A sprawa z poczuciem własnej wartości wcale nie jest prosta. I nie taka, jak istnieje w powszechnej świadomości. A ta mówi, że poczucie własnej wartości można zbudować w dziecku chwaląc je. I utożsamia owo poczucie z wiarą w siebie. 
Temat ten jest istotny i ciekawy nie tylko dla rodziców, także dla osób pracujących z dziećmi, szczególnie tymi, które są określane jako "trudne", a przyczynę tego upatruje się w ich niskim poczuciu własnej wartości.

Czym więc jest poczucie własnej wartości?
Jest czymś, co w nas, trzonem nas, naszą wiedzą o sobie samych, o tym, kim jesteśmy i czego doświadczyliśmy oraz co z tą wiedzą robimy. Dobrze rozwinięte poczucie własnej wartości stanowi o naszej niezależności względem tego, co zewnętrzne: różnych osób, bliższych i dalszych, ich oczekiwań, ocen i emocji oraz różnych presji społecznych.
To wewnątrzsterowność - satysfakcja z bycia sobą i przekonanie, że jestem ok, jestem fajny - bo jestem, istnieję. To sympatia, wyrozumiałość i szacunek. Do samego siebie.

Wiara w siebie ma związek z tym, do czego jesteśmy zdolni, w czym jesteśmy dobrzy. Wiarę w siebie budują nasze talenty i uzdolnienia, to nasza wiedza o tym, jakie cele realnie możemy zrealizować i jakie rzeczy potrafimy zrobić. Wiara w siebie to zdolność do osiągania sukcesu.

Wiara w siebie i poczucie własnej wartości nie mogą się zastąpić. Owszem, za poczuciem własnej wartości stoi najczęściej wiara w siebie i swoje możliwości, jednak fakt,  że ktoś mocno wierzy w swoje siły w danym zakresie nie oznacza, że za tą wiarą stoi zdrowe poczucie własnej wartości. Można góry zdobywać nie czując się dobrze z samym sobą. Można dążyć wytrwale do obranego celu - w poczuciu samotności, niedopasowania i wyobcowania lub antypatii do siebie. To poczucie własnej wartości odpowiada za nasze relacje z innymi ludźmi. Nie to, jak jesteśmy skuteczni.
Bardzo poruszającym przykładem tej odrębności jest życie Justyny Kowalczyk i to, co odważyła się wypowiedzieć o sobie publicznie. 
Jeśli zadamy sobie trud przyjrzenia się swojemu życiu, doświadczeniom, począwszy od dzieciństwa, uświadomimy sobie taką prawdę: "to, jak zdolni się czujemy, nie podnosi naszej samooceny".
Według Juula brak wiary w siebie, jeśli nie wiąże się z niskim poczuciem własnej wartości, nie jest dużym problemem - i nie natury psychologicznej lecz raczej pedagogicznej, łatwym do rozwiązania: skonfrontowanie się z czyjąś obiektywną oceną naszych umiejętności podnosi i wzmacnia naszą wiarę w siebie.

O tym, co kształtuje nasze poczucie własnej wartości i jak łatwo pomylić fakt istnienia dziecka z osiąganiem przez nie celów - następnym razem. Albo wcale.







niedziela, 22 czerwca 2014

Długi weekend czerwcowy

Nasz długi weekend upłynął w atmosferze emocji związanych z wyrzynaniem się zęba. I jest - ząb! Jedyneczka dolna. Ostra jak igiełki. I tym zębem gryzionam! Wydaje mi się, że byłam nawet świadkiem ostatecznego przebicia dziąsła, gdy podczas zmiany pieluszki Tomaszek nagle zaczął jęczeć, przebierać nóżkami, na twarzyczce grymas i wyraźny niepokój ciałka. Do zęba dostęp utrudniony, synek nie ma ochoty dokonywać prezentacji, nacieszyć się jego widokiem nie ma więc na razie szans. 

Dziś już wyraźne polepszenie nastroju, marudkowania mniej - snu niestety także.
Tak od tygodnia. Wiem, kiedy sen powinien nadejść. Widzę, że Tomaszek już nieprzytomny, a jak taki, to pobudzenie sięga zenitu i wtedy jeszcze trudniej zadbać o mniejszą ilość guzów, jednak podejmowane przeze mnie próby wprowadzenia Tomcia w stan snu to maraton przez Dolinę Śmierci. Najczęściej przegrywam i tak bujamy się dalej, aż do kolejnej próby. Ostatecznie zasypia w chuście lub Tuli podczas spaceru. Ech, a jeszcze miesiąc temu zasypiał w ciągu dnia na piersi w łóżku...

Do arsenału myków, mających utrudnić założenie ciucha, pieluszki lub ułatwić wyrażenie niezadowolenia z danej sytuacji doszedł nowy myk ciała: nagły wygin kręgosłupa i głowy w tył, tzw. koci grzbiet. Moje umiejętności asekuracyjne zostały poddane kolejnej próbie, muszę wykazać się refleksem i błyskotliwą oceną sytuacji, a także umiejętnościami przewidywania kolejnego ruchu synka. 

Weekend spędziliśmy rodzinnie. Oboje z mężem czujemy zmęczenie. Po każdym weekendzie zastanawiam się, jak sobie daję radę sama w ciągu tygodnia. Mimo umęczenia - warto było podejmować dodatkowe aktywności. Radość jest.
Jeździliśmy więc na plażę nad Wisłą, na Kępie Zawadowskiej. Psy także miały radość. Oczyszczały teren, degustowały małże i niespodzianki pozostawione w krzakach przez plażowiczów. Brodziły w wodzie, nosiły badyle. My nosiliśmy synka, na zmianę. 























piątek, 20 czerwca 2014

Koniec ósmego miesiąca

   Właściwie w ostatniej chwili podsumowanie, bo Tomaszek wkroczył hucznie w dziewiąty miesiąc swego życia i nowe się dzieje. 
Przeglądam czerwony zeszyt i taki skrót z zapisków i pamięci.

fot. Monika Wrzosek


1. Przemieszczanie się

Gdy tylko Tomcio wszedł w ósmy miesiąc - zaczął raczkować. Oczywiście, jak zawsze były przygotowania i zwiastuny - podczas stania na czworakach podnosił wysoko jedną rączkę, w której trzymał zabawkę, a na pozostałych trzech kończynach utrzymywał równowagę. Wykoncypował, że może oderwać rączkę od ziemi i nadal na niej stać. Trenował tak przez 2-3 dni, 17 maja o poranku pełzał jeszcze "rzutem na klatę" - po południu już raczkował. 
Początkowo nowe umiejętności przeplatały się ze starymi, czasem "zapominał", że już umie raczkować, po jakimś czasie przemieszczenie się na czworakach stało się stylem podstawowym. 
Jednocześnie Tomcio zaczął zdobywać domowe everesty i wspinać się po wszystkim, na wszystko, nastała faza podnoszenia się z czworaków do pionu, przez jakiś czas do sprawdzenia była każda pionowa konstrukcja i powierzchnia uznana za atrakcyjną: lustro, kosz, moje nogi, bramka, fotelik, regał z książkami, pufy, wanna, sofa, drzwi balkonowe, wiadro z karmą, nogi od stołu do prasowania, kolumny. W międzyczasie Tomaszek pracował nad sprawnym przebieraniem nóżkami i rączkami oraz nad szybkością przemieszczania się. Nastały galopy podłogowe. Obecnie w domu jest coraz mniej miejsc, gdzie wejść i wspiąć się nie można.
Pufy z Ikei służyły przez cały miesiąc do nauki wchodzenia na i schodzenia z. Teraz te ewolucje na pufach nie są już tak asekuracyjnie wykonywane, Tomaszek wchodzi bez przeszkód i zsuwa się brzuszkując, bo taki sposób w trakcie treningów uznał za najbardziej bezpieczny. 
Pod koniec miesiąca pojawiły się nowości ruchowe, które są przygotowaniem do siadania. 

2. Aporter

W naszym domu do tej pory stacjonowały trzy aportery, w tym najlepszy z nich: samojed. W szranki z psią komitywą stanął Tomaszek. Nosi. W ustach. I transportuje. Najchętniej materiałowe owoce z Ikei (czosnek rules) lub elementy puzzli piankowych. Wpadł sobie na to i lubi. 

3. BLW

Tomaszek próbował i zjadał wiele owoców: smakowały mu wyjątkowo maliny, melon i arbuz. Kiedy spożywa arbuza, jęczy i mruczy z zaangażowania i przyjemności. Powodzeniem cieszyło się także awokado. Porwałam się na realizację kilku prostych przepisów podanych na blogach .................. nie rozumiem, na czym polega tajemnica.. Że komuś wychodzi, jak należy. Że nie za gęste lub za rzadkie. 
Na szczęście Tomaszkowi moje mini porażki kucharskie nie przeszkadzają i o tym, na jakim etapie jesteśmy, pisałam tu: http://mamamoooo.blogspot.com/2014/06/oswajanie-kawakow.html

4. Sen

Im dalej do końca miesiąca, tym mniej w ciągu dnia. Tomaszek zasypia z trudem, noszę, szumię, kanguruję ok. 40 minut, by uzyskać 15-20 minut snu. Za to noce - no no, nie powiem, nie powiem, zaskoczona jestem, snu mi nie brakuje. 

5. Chusta

Dużo w ósmym miesiącu chustowania - bo nastąpiła ponowna akceptacja chusty, by pod koniec miesiąca przejść znowu w fazę oporowania. Intensyfikacja mojej potrzeby (konieczności nawet) noszenia zbiegła się z Tomaszkową dezaprobatą w kulminacyjnym punkcie, gdy ukradli nam wózek. Na ratunek pocztą przyszła Tula i wespół zespół z chustą dzielnie stawiały czoła pustce pozostawionej przez wózek. Tula - choć wspaniale się w niej nosi - przez Tomcia nie została pokochana. Toleruje bycie w niej na naszych plecach, być może nawet lubi - z przodu tylko na krótkie dystanse. Wciąż widzę szansę na sympatię Tomaszka do Tuli. 
Wózek - jak doniosła sąsiadka - o północy wyniosło dwóch zakapturzonych osobników. W nieznanym kierunku. 

6. Gadu gadu

Oj, było gadania wiele: samogłoskowania, jejo - wania, gi - gania i gejo - wania. Popularne stały się te-dy i te -ta-dy wszelakie. I stało się. Tomaszek wyprodukował pierwsze słowo - a ja nie miałam żalu: ilość sylab została zredukowana do dwóch i usłyszałam wspaniałe, urocze, zabawne ta - ta. Tata z radością przyjął i niebawem usłyszał w szeregu tata da, więc dał. Zakazane dał, więc się nie chwalę. 

7. Psy

Radość wielką Tomaszkowi dają. Bardzo lubi patrzeć na nie, długie minuty spędzam z nim jako asekuracja przy bramce z Ikei. One tam są, po drugiej stronie. Kiedy są po tej, dzieje się atrakcyjnie. Zainteresowanie Tomaszka wymaga ode mnie 100% uwagi, ponieważ ma zamiary wspinania się na psy i mocnego ściskania czy ciągnięcia sierści. Uniemożliwiam to. Często też patrzy na nie z radością i ciekawością, stojąc obok na czworakach. 
Tomcio "wyprowadza" ze mną Weja na spacery. Mamy "mocne" wyjście. Kto Weja zna, ten wie. Na Tomaszku nie robi to wrażenia. Czego nie mogę powiedzieć o sobie.

8. Wyrażanie NIE

W czym Tomaszek nie chce aktualnie uczestniczyć:
- w byciu ubieranym,
- w jeździe w foteliku samochodowym,
- w siedzeniu przez chwilę na foteliku,
- w zasypianiu w ciągu dnia, choć sen morzy, 
- jeśli dobrze identyfikuję dźwięki dochodzące z łazienki po wyjęciu Tomaszka z wanny - w pielęgnacji i wdziewaniu pajacyka,
- w zmianie pieluszki - jestem świadkiem brawurowych ucieczek z miejsca tortur.

8. Ząbkowanie

Zębów, co to idą od kilku miesięcy - nie ma.

9. Hasło miesiąca

"Nie ma tuza bez guza!"
Yeah!

fot. Monika Wrzosek

czwartek, 12 czerwca 2014

Oswajanie kawałków


Pamiętam, jak w dzieciństwie mama biegała za mną z miską i łyżką, gotowa dokonać szybkiego wrzutu do mojej buzi, gdy tylko pojawiła się szansa. Babcia przekraczała granice domu, ganiała za mną po podwórku. 
Pamiętam, jak mówiono o mnie niejadek, że chuda biduleńka, że za mało jem. 
Pamiętam, jak godzinami siedziałam przy stole, nad talerzem. 
Pamiętam, jak wpychałam niezjedzone ziemniaki w dziurki odpływu w zlewie kuchennym.
Pamiętam, jak kanapkami karmiłam psy za ogrodzeniami w drodze ze szkoły do domu. Jak upychałam je w szafkach, nie bacząc na to, że omszałe zostaną odnalezione za jakiś czas przez dorosłych. 
Pamiętam, że lubiłam tylko niektóre potrawy. Nie do przejścia w pokarmie były grudy i w mięsach żyły - wywoływały odruch wymiotny. Brokuła posmakowałam po raz pierwszy w życiu dwa lata temu. 

Czułam, że jedzenie to ważna sprawa - że bardzo istotne jest to, co dziecko będzie czuło w związku z jedzeniem, jaki będzie miało do niego stosunek.
W moje myślenie o jedzeniu świetnie wpisuje się wprowadzanie do diety niemowlaka pokarmów innych niż mleko według metody BLW - Baby Led Weaning.

Na czym mi zależy?
1. nie chcę biegać za synkiem z łyżeczką i miseczką,
2. by synek miał poczucie kontroli nad tym, co, ile i jak chce jeść,
3. by jedzenie było dla niego przyjemnością,
4. by "karmienie" synka i dla mnie było przyjemnością - "karmienie" zastępuję więc proponowaniem dziecku różnych produktów i dań,
5. by synek poznał różnorodne smaki i konsystencje,
6. by jadł zdrowo i bezmięsnie (choć to nie cecha BLW).

To, że w BLW nie ma żadnego sztywnego programu i tabelek, że nie ma presji podawania codziennie kilku posiłków innych niż mleko - to jest dla mnie rewelacyjne! Tomaszek jest dzieckiem o dużych potrzebach, aktywnym, energicznym, ruchliwym, mało śpiącym w ciągu dnia. Nie zawsze udaje mi się każdego dnia przygotować mu kilka dań - jako drugie śniadania i podwieczorki wykorzystuję owoce. Przynajmniej do roku czasu mleko mamy (lub mleko modyfikowane) jest podstawowym pokarmem dla dziecka, inne produkty są dodatkiem - choć oczywiście cennym i w miarę rozwoju i wieku dziecka coraz bardziej przez nie pożądanym i zróżnicowanym.

Przygotowuję synkowi warzywa gotowane na parze i czasem upieczone w piekarniku, owoce od początku podaję surowe. Zaczęliśmy od warzyw i ziół, po jakimś czasie dołączyłam owoce. Kroję w wygodne do uchwycenia słupki, krążki i inne kształty, w zależności od produktu i jego konsystencji. Dorzucam świeżą bazylię, pietruszkę, tymianek, sałaty wszelakie, itp. Przyprawiam. Gotuję bez soli i cukru. Pierwsze produkty zaoferowałam Tomaszkowi, gdy skończył 6 miesięcy. Za kilka dni kończy ósmy miesiąc życia i przez ten cały czas kontynuowałam wzbogacanie jego mlecznej diety. Samo eksperymentowanie z jedzeniem Tomcio ma już za sobą, wiele pokarmu trafia do żołądka. Widzę, jak połyka, kiedy coś mu zasmakuje. 

BLW jest dla mnie częścią szerszego myślenia o dziecku - traktowania dziecka i jego potrzeb z szacunkiem, a także wiary w jego kompetencje i przyznanie należnego mu prawa do decydowania w sprawach własnych potrzeb. Zaufania mu w tych kwestiach. Pozbycia się przymusu kontroli nad karmieniem dziecka. Wokół tematu jedzenia pojawia się u rodziców wiele lęków.

Warto pamiętać, że:
1. To stare, krzywdzące przekonania, że zdrowe dziecko to pulchne dziecko.
2. Dziecko jest ekspertem, jeśli chodzi o własne potrzeby i apetyt.
3. Dzieci mają czasem diametralnie różne potrzeby żywieniowe - nawet dzieci w tym samym wieku i o tej samej wadze.
4. Żołądek dziecka jest mały - mniej więcej wielkości jego piąstki.  Lepiej, jak dzieci jedzą mało i często, niż dużo na raz. Wiele z nich nie jest w stanie zjeść dużo za jednym zamachem.
5. Pierwsze stałe pokarmy są dodatkiem i uzupełnieniem diety mlecznej - a nie jej zastąpieniem.
(za: Bobas lubi wybór, Gill Rapley, Tracey Murkett)

Co dla mnie było trudne?

1. Wiedziałam, że wprowadzaniu pokarmów metodą BLW będzie towarzyszył bałagan: synek będzie upaćkany i upaćkane będzie wszystko dookoła. Na samym początku złapałam się na tym, że trzymam ścierkę w pogotowiu, by zetrzeć, co się da już w trakcie jedzenia. Przeszkadzałam swoimi interwencjami dziecku, które potrzebowało koncentracji i spokoju do eksperymentowania. Zrobiłam w swojej głowie czary-mary i oto zasiadam obok synka, czasem jedząc razem z nim, a czasem pijąc kawę.
2. Nie od razu zaufałam synkowi w kwestii połykania. Pierwsze zaksztuszenia były dla mnie stresujące, z raz czy dwa wyrwałam malucha z krzesełka gotowa przeprowadzać akcję ratunkową. Musiałam nauczyć się odróżniać krztuszenie, odchrząkiwanie od dławienia się. To dobrze, jak dziecko się krztusi, odkrztusza, odcharkuje i ma odruch wymiotny - uczy się, jak radzić sobie z pokarmem w buzi i jak trzymać go z dala od dróg oddechowych.
Krztuszenie się i dławienie nie są tym samym.

O krztuszeniu się 
1. Choć groźnie wygląda i brzmi, to nie powód do zmartwienia - to reakcja obronna organizmu, która zadziała, jeśli dziecko będzie siedzieć prosto (lub pochylone lekko do przodu przy wsparciu czegoś za plecami) i pokarm będzie mógł być wypchnięty do przodu, a nie do tyłu.
2. To odruch wymiotny, który pozwala na usunięcie zbyt dużych (do przełknięcia) kawałków jedzenia z dróg oddechowych. U dorosłych odruch wymiotny uruchamia się w tylnej części języka, a u sześciomiesięcznego dziecka odruch ten powstaje znacznie bliżej przedniej części języka, jest więc o niego dużo łatwiej; w miarę dorastania przesuwa się coraz bardziej do tyłu. Mój synek po zakrztuszeniu się wraca do "jedzenia", na początku był tym zaniepokojony.

O dławieniu się
1. Następuje wtedy, gdy drogi oddechowe zostaną całkowicie lub częściowo zablokowane. 
2. Kiedy coś częściowo je zablokuje, kasłanie może wystarczyć - jeśli blokada jest całkowita, dziecko nie jest w stanie samo odkrztusić i potrzebuje stosownych technik pierwszej pomocy.
3. Kiedy dziecko się dławi, na ogół jest ciche - bo przez zablokowane drogi oddechowe nie przedostaje się powietrze potrzebne do wytwarzania dźwięków.
4. Ryzyko zadławienia się wzrasta, gdy dziecko jest odchylone do tyłu lub ktoś wkłada mu jedzenie do buzi.
(za: Bobas lubi wybór, Gill Rapley, Tracey Murkett)


Wiele z powyższych informacji pomogło mi w oswojeniu BLW i pozbyciu się lęków. Od 2 miesięcy z powodzeniem Tomaszek eksperymentuje i coraz częściej zjada przygotowane przeze mnie potrawy. Czasem ma apetyt lub chęć, a czasem nie. Czasem jedzenie trwa krótko, czasem dłużej. Czasem więcej zrzuci na podłogę lub rozgniecie i rozsmaruje po blacie, a czasem więcej zostanie zjedzone. 

Słów kilka o kompetencjach
Dzieci są kompetentne. Także w zakresie jedzenia. Odpowiadają za swój apetyt i swój smak. To, jak reagują na określone potrawy jest autentyczne, szczere. Wiedzą, kiedy są głodne i wiedzą, kiedy są najedzone. Od samego początku swoją prawdziwą reakcją potrafią przekazać informację zwrotną rodzicom. Na tym polegają ich kompetencje w zakresie jedzenia. Zadaniem - niełatwym - jest umiejętność odróżnienia realnych potrzeb dzieci od naszych dorosłych wyobrażeń na ten temat.