Pamiętam, jak w dzieciństwie mama biegała za mną z miską i łyżką, gotowa dokonać szybkiego wrzutu do mojej buzi, gdy tylko pojawiła się szansa. Babcia przekraczała granice domu, ganiała za mną po podwórku.
Pamiętam, jak mówiono o mnie niejadek, że chuda biduleńka, że za mało jem.
Pamiętam, jak godzinami siedziałam przy stole, nad talerzem.
Pamiętam, jak wpychałam niezjedzone ziemniaki w dziurki odpływu w zlewie kuchennym.
Pamiętam, jak kanapkami karmiłam psy za ogrodzeniami w drodze ze szkoły do domu. Jak upychałam je w szafkach, nie bacząc na to, że omszałe zostaną odnalezione za jakiś czas przez dorosłych.
Pamiętam, że lubiłam tylko niektóre potrawy. Nie do przejścia w pokarmie były grudy i w mięsach żyły - wywoływały odruch wymiotny. Brokuła posmakowałam po raz pierwszy w życiu dwa lata temu.
Czułam, że jedzenie to ważna sprawa - że bardzo istotne jest to, co dziecko będzie czuło w związku z jedzeniem, jaki będzie miało do niego stosunek.
W moje myślenie o jedzeniu świetnie wpisuje się wprowadzanie do diety niemowlaka pokarmów innych niż mleko według metody BLW - Baby Led Weaning.
Na czym mi zależy?
1. nie chcę biegać za synkiem z łyżeczką i miseczką,
2. by synek miał poczucie kontroli nad tym, co, ile i jak chce jeść,
3. by jedzenie było dla niego przyjemnością,
4. by "karmienie" synka i dla mnie było przyjemnością - "karmienie" zastępuję więc proponowaniem dziecku różnych produktów i dań,
5. by synek poznał różnorodne smaki i konsystencje,
6. by jadł zdrowo i bezmięsnie (choć to nie cecha BLW).
To, że w BLW nie ma żadnego sztywnego programu i tabelek, że nie ma presji podawania codziennie kilku posiłków innych niż mleko - to jest dla mnie rewelacyjne! Tomaszek jest dzieckiem o dużych potrzebach, aktywnym, energicznym, ruchliwym, mało śpiącym w ciągu dnia. Nie zawsze udaje mi się każdego dnia przygotować mu kilka dań - jako drugie śniadania i podwieczorki wykorzystuję owoce. Przynajmniej do roku czasu mleko mamy (lub mleko modyfikowane) jest podstawowym pokarmem dla dziecka, inne produkty są dodatkiem - choć oczywiście cennym i w miarę rozwoju i wieku dziecka coraz bardziej przez nie pożądanym i zróżnicowanym.
Przygotowuję synkowi warzywa gotowane na parze i czasem upieczone w piekarniku, owoce od początku podaję surowe. Zaczęliśmy od warzyw i ziół, po jakimś czasie dołączyłam owoce. Kroję w wygodne do uchwycenia słupki, krążki i inne kształty, w zależności od produktu i jego konsystencji. Dorzucam świeżą bazylię, pietruszkę, tymianek, sałaty wszelakie, itp. Przyprawiam. Gotuję bez soli i cukru. Pierwsze produkty zaoferowałam Tomaszkowi, gdy skończył 6 miesięcy. Za kilka dni kończy ósmy miesiąc życia i przez ten cały czas kontynuowałam wzbogacanie jego mlecznej diety. Samo eksperymentowanie z jedzeniem Tomcio ma już za sobą, wiele pokarmu trafia do żołądka. Widzę, jak połyka, kiedy coś mu zasmakuje.
BLW jest dla mnie częścią szerszego myślenia o dziecku - traktowania dziecka i jego potrzeb z szacunkiem, a także wiary w jego kompetencje i przyznanie należnego mu prawa do decydowania w sprawach własnych potrzeb. Zaufania mu w tych kwestiach. Pozbycia się przymusu kontroli nad karmieniem dziecka. Wokół tematu jedzenia pojawia się u rodziców wiele lęków.
Warto pamiętać, że:
1. To stare, krzywdzące przekonania, że zdrowe dziecko to pulchne dziecko.
2. Dziecko jest ekspertem, jeśli chodzi o własne potrzeby i apetyt.
3. Dzieci mają czasem diametralnie różne potrzeby żywieniowe - nawet dzieci w tym samym wieku i o tej samej wadze.
4. Żołądek dziecka jest mały - mniej więcej wielkości jego piąstki. Lepiej, jak dzieci jedzą mało i często, niż dużo na raz. Wiele z nich nie jest w stanie zjeść dużo za jednym zamachem.
5. Pierwsze stałe pokarmy są dodatkiem i uzupełnieniem diety mlecznej - a nie jej zastąpieniem.
(za: Bobas lubi wybór, Gill Rapley, Tracey Murkett)
Co dla mnie było trudne?
1. Wiedziałam, że wprowadzaniu pokarmów metodą BLW będzie towarzyszył bałagan: synek będzie upaćkany i upaćkane będzie wszystko dookoła. Na samym początku złapałam się na tym, że trzymam ścierkę w pogotowiu, by zetrzeć, co się da już w trakcie jedzenia. Przeszkadzałam swoimi interwencjami dziecku, które potrzebowało koncentracji i spokoju do eksperymentowania. Zrobiłam w swojej głowie czary-mary i oto zasiadam obok synka, czasem jedząc razem z nim, a czasem pijąc kawę.
2. Nie od razu zaufałam synkowi w kwestii połykania. Pierwsze zaksztuszenia były dla mnie stresujące, z raz czy dwa wyrwałam malucha z krzesełka gotowa przeprowadzać akcję ratunkową. Musiałam nauczyć się odróżniać krztuszenie, odchrząkiwanie od dławienia się. To dobrze, jak dziecko się krztusi, odkrztusza, odcharkuje i ma odruch wymiotny - uczy się, jak radzić sobie z pokarmem w buzi i jak trzymać go z dala od dróg oddechowych.
Krztuszenie się i dławienie nie są tym samym.
O krztuszeniu się
1. Choć groźnie wygląda i brzmi, to nie powód do zmartwienia - to reakcja obronna organizmu, która zadziała, jeśli dziecko będzie siedzieć prosto (lub pochylone lekko do przodu przy wsparciu czegoś za plecami) i pokarm będzie mógł być wypchnięty do przodu, a nie do tyłu.
2. To odruch wymiotny, który pozwala na usunięcie zbyt dużych (do przełknięcia) kawałków jedzenia z dróg oddechowych. U dorosłych odruch wymiotny uruchamia się w tylnej części języka, a u sześciomiesięcznego dziecka odruch ten powstaje znacznie bliżej przedniej części języka, jest więc o niego dużo łatwiej; w miarę dorastania przesuwa się coraz bardziej do tyłu. Mój synek po zakrztuszeniu się wraca do "jedzenia", na początku był tym zaniepokojony.
O dławieniu się
1. Następuje wtedy, gdy drogi oddechowe zostaną całkowicie lub częściowo zablokowane.
2. Kiedy coś częściowo je zablokuje, kasłanie może wystarczyć - jeśli blokada jest całkowita, dziecko nie jest w stanie samo odkrztusić i potrzebuje stosownych technik pierwszej pomocy.
3. Kiedy dziecko się dławi, na ogół jest ciche - bo przez zablokowane drogi oddechowe nie przedostaje się powietrze potrzebne do wytwarzania dźwięków.
4. Ryzyko zadławienia się wzrasta, gdy dziecko jest odchylone do tyłu lub ktoś wkłada mu jedzenie do buzi.
(za: Bobas lubi wybór, Gill Rapley, Tracey Murkett)
Wiele z powyższych informacji pomogło mi w oswojeniu BLW i pozbyciu się lęków. Od 2 miesięcy z powodzeniem Tomaszek eksperymentuje i coraz częściej zjada przygotowane przeze mnie potrawy. Czasem ma apetyt lub chęć, a czasem nie. Czasem jedzenie trwa krótko, czasem dłużej. Czasem więcej zrzuci na podłogę lub rozgniecie i rozsmaruje po blacie, a czasem więcej zostanie zjedzone.
Słów kilka o kompetencjach
Dzieci są kompetentne. Także w zakresie jedzenia. Odpowiadają za swój apetyt i swój smak. To, jak reagują na określone potrawy jest autentyczne, szczere. Wiedzą, kiedy są głodne i wiedzą, kiedy są najedzone. Od samego początku swoją prawdziwą reakcją potrafią przekazać informację zwrotną rodzicom. Na tym polegają ich kompetencje w zakresie jedzenia. Zadaniem - niełatwym - jest umiejętność odróżnienia realnych potrzeb dzieci od naszych dorosłych wyobrażeń na ten temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz