niedziela, 4 maja 2014

Chusta

Rytuałem prawie każdego poranka jest drzemka Tomaszka. Kiedy Tomcio jest już na nią gotowy, zarzucam chustę i pakuję do niej syna. Przechodzę lekką fazę buntu, polegającą obecnie na odpychaniu się rączkami od mojej klatki piersiowej i przystępuję do realizacji kilku kroków usypiania.
Jeśli dziecko nie jest głodne, uda się.
Włączam bujanie i rytmiczne chodzenie, głównie po przedpokoju, bo tu najmniej bodźców. Tomaszek obserwuje, mruczy, gada. Pierwsze ziewnięcie. Dobra nasza.
Z moich ust wydobywają się dźwięki "Słoneczko już gasi złoty blask". Chodzę, bujam, śpiewam - jeśli usypianie trwa długo, korzystam z okazji, by do perfekcji doprowadzić śpiewanie danego utworu, by każdy dźwięk był trafiony, niełaszywy. To przyjemne. Daje poczucie sprawczości.
Jeśli Synek za bardzo koncentruje się na środowisku zewnętrznym - przystaję obok drzwi wejściowych i tam się bujam - tu nie ma na czym oka zawiesić i sprzyja półmrok.
Drugie ziewnięcie. Jeah!
Czas na szumienie. Prawie zawsze skuteczne. Po chwili Tomaszkowi opada główka. Dociągam poły. Rozpoczyna się drzemka. I czas dla mnie.

Już w trakcie ciąży wiedziałam, że bardzo chcę nosić swe dziecko w chuście. Oboje z Mężem chcieliśmy nosić. Dla mnie to było wspaniałe, że Tomek nie ma żadnych oporów przed chustą. Z premedytacją zrezygnowaliśmy z zakupu wózka w czasie przygotowań przednarodzeniowych.

Na krótko przed porodem wzięłam udział w warsztatach chustonoszenia. Zweryfikowałam swoje wyobrażenia, że motanie jest skomplikowane. Pierwszą chustę kupiliśmy jeszcze przed moim udziałem w warsztatach, była to czerwona chusta elastyczna Lenny Lamb. Mięciutka, delikatna, cieńsza niż tkana. W pięknym soczystym czerwonym kolorze.

Po warsztatach nabrałam jednak wątpliwości co do chusty elastycznej. Te wątpliwości i obawy zaprocentowały po porodzie, kiedy nie mogłam się zdecydować na pierwszy raz. Pierwszy raz Synka zamotał Mąż, wedle instrukcji papierowej. Ja zebrałam się na odwagę, kiedy dostaliśmy od znajomej chustę tkaną. Bardzo długą i grubą, ale wiązanie wyszło.




Zebrałam się na odwagę z dwóch powodów:  nie mieliśmy jeszcze wózka, a przecież trzeba było rozpocząć spacery, tym bardziej, że pogoda sprzyjała. Drugim powodem było to, że synek nie polubił łóżeczka, zasypiał jedynie na rogalu do karmienia i przy piersi – co powodowało, że tkwiłam godzinami na kanapie lub łóżku. Zasnął, gdy Tomek zamotał go w chustę. Okazało się, że jest to sposób na umożliwienie dziecku snu i zajęcie się innymi sprawami. Z synkiem na klatce piersiowej odkurzałam, myłam podłogi, wstawiałam pranie, rozwieszałam je, jadłam, myłam zęby, malowałam się, pracowałam na komputerze ustawionym na desce do prasowania.  

Od momentu kupienia drugiej chusty tkanej, firmy Natibaby, rzadko korzystałam już z elastycznej. Nie przeczę, dla nowonarodzonego maleństwa i jako pierwsza chusta, elastyczna spełniła swoje zadanie. Maluszek był lekki w pierwszych miesiącach, można go było dobrze dowiązać, szybko, jednak bez porównania lepiej dociąga się chusta tkana, maluch siedzi w niej stabilnie w pozycji żabki, nie wisi, nie ma potrzeby podtrzymywania go rękoma. Nabrałam wprawy w wiązaniu, nie szaleję na razie z różnymi wiązaniami, lubię zwykłą kieszonkę, choć możliwości i rozwój synka wymuszają wprowadzenie kolejnych wiązań. Od jakiegoś czasu robimy próby z wiązaniem na plecach.

Synek nie zawsze od razu ochoczo zasypiał w chuście, miotał się, gdy zaczynałam dociągać chustę. Wkładałam go więc najpierw do kieszonki, ale dociągać zaczynałam dopiero wtedy, gdy zasnął. Samo włożenie do chusty rzadko wystarcza, by uśpić. Trzeba dołączyć bujanie, gibanie się, przemieszczanie się po domu w mini podskokach. Do tego śpiew - na początku świetnie spisywały się piosenki żołnierskie, przez długi czas sztandarową kołysanką był szlagier „My czterej pancerni”, z ulubionym przeze mnie wersem „Do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa”. W czasie bożonarodzeniowym świetnie spisywały się kolędy „Lulajże Jezuniu” i „Cicha noc”, swoje 5 minut czas miał też serialowy kawałek „M jak miłość”. Teraz Tomaszek denerwuje się, kiedy śpiewam, za to niezmiennie od samego początku skuteczne jest szszszszumienie.




Gdyby nie chusta, Tomaszek spałby w ciągu dnia o wiele mniej. Uwielbiam w chuście to, że ewentualne wybudzenie można zażegnać, dokołysać – takiej możliwości nie daje łóżeczko, gondola, tu po prostu dziecko się budzi i koniec snu. W chuście łatwo podtrzymać sen, kiedy dziecko po około godzinie od zaśnięcia wchodzi w fazę snu lekkiego. Wymaga to chodzenia, nasz ruch usypia  – kiedy próbowałam siadać, synek często się wybudzał, choć im starszy – rzadziej.

W pierwszych miesiącach swego życia Tomaszek często zasypiał w chuście – kiedy przed spacerem sadowiłam go w niej, usypiał błyskawicznie, czasem dowiązywałam już śpiące dziecko. Im starszy – tym więcej czasu spędzał na obserwowaniu świata. Na początku obawiałam się, jak to będzie spacerować z dzieckiem, które nie śpi – chodziłam więc na krótkie spacery blisko domu. Potem coraz dalej, bo Tomaszek siedział spokojnie, obserwował, czasem zasypiał. Z dzieckiem w chuście – śpiącym lub nie – robię zakupy, wysyłam listy i odbieram paczki, wychodzę z psami, jeżdżę po mieście. Łazimy z zachustowanym synkiem po lesie, łąkach, w słońcu, w deszczu. 

Chusta tkana grzeje, dlatego istotne jest odpowiednie ubranie dziecka. Na początku miałam tendencję do nakładania zbyt ciepłych ubrań – kiedy zaczęłam nosić, była jesień, potem zima – obawiałam się, że maluchowi będzie zimno. Często wtedy wyjmowałam go z chusty spoconego. W miarę zdobywania doświadczeń i obserwowania Tomaszka, zaczęłam ubierać go do chusty lżej, pamiętając, że są dodatkowe 3 warstwy materiału.

Niełatwe było wybieranie się na spacer zimą – dużo czasu zajmowało ubieranie synka w kombinezon, czego nie lubił, siebie w ciepłe bluzy, naciąganie chusty na grubych warstwach ubrań. Tomaszek nie chciał cierpliwie czekać, aż ja się ubiorę, zanim go włożę w chustę. Wyjście na dwór to był majstersztyk taktyczny. Wychodziłam mokra od potu. Marzyłam o wiośnie, lecie, kiedy można wyjść tak, jak się stoi.

Przetestowałam chustę elastyczną Lenny Lamb i tkaną Natibaby. Na warsztatach uczyłam się motać w chustach Storchenwiege – bardzo fajne, tylko bardzo drogie. Marzę o chuście żakardowej Natibaby – ta firma ma piękne wzory, piękne!!!! Gdybym miała finansową możliwość kupić sobie taką (żakardowe są najdroższe) – miałabym trudność z wyborem. Na lato chcemy zainwestować w chustę tkaną bambusową, bardziej przewiewną, cieńszą. Chusty kupiliśmy na allegro – warto tam szukać, bo ludzie sprzedają prawie nieużywane w atrakcyjnych cenach.

Uwielbiam nosić. Synek jest blisko. Ja mam dwie ręce wolne. 
Starsze panie na spacerach mówią: „Jak pani pięknie go niesie”, „Ale mu dobrze”, „Jaki cudny tłumoczek”. W tramwajach i autobusach ludzie ustępują mi miejsca, czasem z końca tramwaju ktoś się poderwie i podchodzi do mnie. 

Fajnie jest nosić swe dziecko. 
Nosimy oboje z Mężem. Nosimy wszędzie. Pokazujemy Tomaszkowi świat lub zajmujemy się swoimi sprawami, a syn nam towarzyszy. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz