Uwielbiam Jespera Juula. To geniusz empatii. Jego słowa wprawiają mnie w zachwyt i wywołują wzruszenie - zachwyt wynika ze spotkania z błyskotliwym Juulowym myśleniem i patrzeniem na człowieka oraz relacje w rodzinie; wzruszenie z konfrontacji z tym, jak ten duński pedagog i terapeuta potrafi zrozumieć potrzeby, zachowanie i emocje. Matki i ojca. Żony i męża. Dzieci. I określić odpowiedzialność każdego.
Jesper jest blisko człowieka. Jego propozycja komunikowania się w "języku osobistym" to rozwiązanie wyzbyte posmaku sztuczności, równań i wzorów językowych, cytatów i formułek, które, owszem, mogą dobrze nazywać i wyrażać emocje, ale za tak wyrażonymi słowami łatwo można się ukryć i stracić swą autentyczność. Ta autentyczność w relacjach jest dla Jespera bardzo ważna, niezbędna. Autentyczność rozumiana nie jako lekkomyślny, bezrefleksyjny, automatyczny wyraz emocji i zachowań - lecz wyrażanie własnych myśli, uczuć i wartości w sposób najbardziej do nas pasujący i najlepiej oddający nas i to, co w nas.
To, o czym pisze i co proponuje Juul nie jest wcale łatwe - ani do przyjęcia, ani do wprowadzenia w życie. To, co najtrudniejsze, moim zdaniem, dotyczy relacji między rodzicami i nastolatkami oraz między partnerami, mężem i żoną.
Ale dziś nie o tym.
Przez wiele, wiele lat myślałam, że poczucie własnej wartości to wiara w siebie. Że to, czy czuję się ze sobą dobrze, wynika z tego, co wiem na temat swoich możliwości osiągania sukcesów, dobrych wyników, dobrej roboty, skuteczności w danych dziedzinach. Co za tym idzie, uważałam, że deficyty w samoocenie wynikają głównie z braku pozytywnych informacji zwrotnych i pochwał we wczesnym okresie mojego życia. Kiedy po wielu latach studiów odważyłam się wypowiedzieć bez wzywania do tablicy słów nie-kilka na temat Białoszewskiego, który mnie w owym czasie fascynował i usłyszałam bardzo pozytywne komentarze zadziwionych kolegów i wykładowców, te informacje zwrotne poniosły mnie i wreszcie zakończyłam zbyt długo trwające studia. Dostałam wiatr w żagle i wzmocniła się moja wiara w siebie. Jednak nie ozdrowiało okaleczone poczucie własnej wartości. Wiele razy w ciągu swego życia napotykałam ludzi, którzy racząc mnie swoją opinią i pochwałami na temat jakiejś mojej pracy, wpływali na moje poczucie wiary w swe możliwości. Płynęłam z wiatrem, ile się dało. Dokonywałam ważnych rzeczy, osiągałam sukcesy, tworzyłam i budowałam. Aż do momentu, gdy nadchodził kryzys. Wtedy okazywało się, że moje sukcesy, możliwości moje, talenty, a mam ich kilka, doświadczenie nawet - że to wszystko nie ma na czym stać. Że jak fala mnie porwie, to popłynę, do słońca nawet. Kiedy jednak nadchodził sztorm, okazywało się, że nie umiem pływać. Na falach dotarłam aż tu. Po drodze kilka razy tonęłam.
Lata całe zajęło mi zbudowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Takiego, by dobrze poczuć się ze sobą. Taką jaką jestem - a nie taką, jaką chcieli, chcą i będą chcieli widzieć inni.
Ten temat interesuje mnie ponownie, bo urodziłam synka. To sprawa wielkiej wagi, dla niego.
A sprawa z poczuciem własnej wartości wcale nie jest prosta. I nie taka, jak istnieje w powszechnej świadomości. A ta mówi, że poczucie własnej wartości można zbudować w dziecku chwaląc je. I utożsamia owo poczucie z wiarą w siebie.
Jesper jest blisko człowieka. Jego propozycja komunikowania się w "języku osobistym" to rozwiązanie wyzbyte posmaku sztuczności, równań i wzorów językowych, cytatów i formułek, które, owszem, mogą dobrze nazywać i wyrażać emocje, ale za tak wyrażonymi słowami łatwo można się ukryć i stracić swą autentyczność. Ta autentyczność w relacjach jest dla Jespera bardzo ważna, niezbędna. Autentyczność rozumiana nie jako lekkomyślny, bezrefleksyjny, automatyczny wyraz emocji i zachowań - lecz wyrażanie własnych myśli, uczuć i wartości w sposób najbardziej do nas pasujący i najlepiej oddający nas i to, co w nas.
To, o czym pisze i co proponuje Juul nie jest wcale łatwe - ani do przyjęcia, ani do wprowadzenia w życie. To, co najtrudniejsze, moim zdaniem, dotyczy relacji między rodzicami i nastolatkami oraz między partnerami, mężem i żoną.
Ale dziś nie o tym.
Przez wiele, wiele lat myślałam, że poczucie własnej wartości to wiara w siebie. Że to, czy czuję się ze sobą dobrze, wynika z tego, co wiem na temat swoich możliwości osiągania sukcesów, dobrych wyników, dobrej roboty, skuteczności w danych dziedzinach. Co za tym idzie, uważałam, że deficyty w samoocenie wynikają głównie z braku pozytywnych informacji zwrotnych i pochwał we wczesnym okresie mojego życia. Kiedy po wielu latach studiów odważyłam się wypowiedzieć bez wzywania do tablicy słów nie-kilka na temat Białoszewskiego, który mnie w owym czasie fascynował i usłyszałam bardzo pozytywne komentarze zadziwionych kolegów i wykładowców, te informacje zwrotne poniosły mnie i wreszcie zakończyłam zbyt długo trwające studia. Dostałam wiatr w żagle i wzmocniła się moja wiara w siebie. Jednak nie ozdrowiało okaleczone poczucie własnej wartości. Wiele razy w ciągu swego życia napotykałam ludzi, którzy racząc mnie swoją opinią i pochwałami na temat jakiejś mojej pracy, wpływali na moje poczucie wiary w swe możliwości. Płynęłam z wiatrem, ile się dało. Dokonywałam ważnych rzeczy, osiągałam sukcesy, tworzyłam i budowałam. Aż do momentu, gdy nadchodził kryzys. Wtedy okazywało się, że moje sukcesy, możliwości moje, talenty, a mam ich kilka, doświadczenie nawet - że to wszystko nie ma na czym stać. Że jak fala mnie porwie, to popłynę, do słońca nawet. Kiedy jednak nadchodził sztorm, okazywało się, że nie umiem pływać. Na falach dotarłam aż tu. Po drodze kilka razy tonęłam.
Lata całe zajęło mi zbudowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Takiego, by dobrze poczuć się ze sobą. Taką jaką jestem - a nie taką, jaką chcieli, chcą i będą chcieli widzieć inni.
Ten temat interesuje mnie ponownie, bo urodziłam synka. To sprawa wielkiej wagi, dla niego.
A sprawa z poczuciem własnej wartości wcale nie jest prosta. I nie taka, jak istnieje w powszechnej świadomości. A ta mówi, że poczucie własnej wartości można zbudować w dziecku chwaląc je. I utożsamia owo poczucie z wiarą w siebie.
Temat ten jest istotny i ciekawy nie tylko dla rodziców, także dla osób pracujących z dziećmi, szczególnie tymi, które są określane jako "trudne", a przyczynę tego upatruje się w ich niskim poczuciu własnej wartości.
Czym więc jest poczucie własnej wartości?
Jest czymś, co w nas, trzonem nas, naszą wiedzą o sobie samych, o tym, kim jesteśmy i czego doświadczyliśmy oraz co z tą wiedzą robimy. Dobrze rozwinięte poczucie własnej wartości stanowi o naszej niezależności względem tego, co zewnętrzne: różnych osób, bliższych i dalszych, ich oczekiwań, ocen i emocji oraz różnych presji społecznych.
To wewnątrzsterowność - satysfakcja z bycia sobą i przekonanie, że jestem ok, jestem fajny - bo jestem, istnieję. To sympatia, wyrozumiałość i szacunek. Do samego siebie.
Wiara w siebie ma związek z tym, do czego jesteśmy zdolni, w czym jesteśmy dobrzy. Wiarę w siebie budują nasze talenty i uzdolnienia, to nasza wiedza o tym, jakie cele realnie możemy zrealizować i jakie rzeczy potrafimy zrobić. Wiara w siebie to zdolność do osiągania sukcesu.
Jest czymś, co w nas, trzonem nas, naszą wiedzą o sobie samych, o tym, kim jesteśmy i czego doświadczyliśmy oraz co z tą wiedzą robimy. Dobrze rozwinięte poczucie własnej wartości stanowi o naszej niezależności względem tego, co zewnętrzne: różnych osób, bliższych i dalszych, ich oczekiwań, ocen i emocji oraz różnych presji społecznych.
To wewnątrzsterowność - satysfakcja z bycia sobą i przekonanie, że jestem ok, jestem fajny - bo jestem, istnieję. To sympatia, wyrozumiałość i szacunek. Do samego siebie.
Wiara w siebie ma związek z tym, do czego jesteśmy zdolni, w czym jesteśmy dobrzy. Wiarę w siebie budują nasze talenty i uzdolnienia, to nasza wiedza o tym, jakie cele realnie możemy zrealizować i jakie rzeczy potrafimy zrobić. Wiara w siebie to zdolność do osiągania sukcesu.
Wiara w siebie i poczucie własnej wartości nie mogą się zastąpić. Owszem, za poczuciem własnej wartości stoi najczęściej wiara w siebie i swoje możliwości, jednak fakt, że ktoś mocno wierzy w swoje siły w danym zakresie nie oznacza, że za tą wiarą stoi zdrowe poczucie własnej wartości. Można góry zdobywać nie czując się dobrze z samym sobą. Można dążyć wytrwale do obranego celu - w poczuciu samotności, niedopasowania i wyobcowania lub antypatii do siebie. To poczucie własnej wartości odpowiada za nasze relacje z innymi ludźmi. Nie to, jak jesteśmy skuteczni.
Bardzo poruszającym przykładem tej odrębności jest życie Justyny Kowalczyk i to, co odważyła się wypowiedzieć o sobie publicznie.
Bardzo poruszającym przykładem tej odrębności jest życie Justyny Kowalczyk i to, co odważyła się wypowiedzieć o sobie publicznie.
Jeśli zadamy sobie trud przyjrzenia się swojemu życiu, doświadczeniom, począwszy od dzieciństwa, uświadomimy sobie taką prawdę: "to, jak zdolni się czujemy, nie podnosi naszej samooceny".
Według Juula brak wiary w siebie, jeśli nie wiąże się z niskim poczuciem własnej wartości, nie jest dużym problemem - i nie natury psychologicznej lecz raczej pedagogicznej, łatwym do rozwiązania: skonfrontowanie się z czyjąś obiektywną oceną naszych umiejętności podnosi i wzmacnia naszą wiarę w siebie.
O tym, co kształtuje nasze poczucie własnej wartości i jak łatwo pomylić fakt istnienia dziecka z osiąganiem przez nie celów - następnym razem. Albo wcale.
Według Juula brak wiary w siebie, jeśli nie wiąże się z niskim poczuciem własnej wartości, nie jest dużym problemem - i nie natury psychologicznej lecz raczej pedagogicznej, łatwym do rozwiązania: skonfrontowanie się z czyjąś obiektywną oceną naszych umiejętności podnosi i wzmacnia naszą wiarę w siebie.
O tym, co kształtuje nasze poczucie własnej wartości i jak łatwo pomylić fakt istnienia dziecka z osiąganiem przez nie celów - następnym razem. Albo wcale.
Szkoda, że nikomu nie udało się jeszcze stworzyć uniwersalnej instrukcji pt "Wysoki poziom poczucia własnej wartości w weekend"...
OdpowiedzUsuńJa do teraz mam to samo, co pięknie opisałaś: "Płynęłam z wiatrem, ile się dało. Dokonywałam ważnych rzeczy, osiągałam sukcesy, tworzyłam i budowałam. Aż do momentu, gdy nadchodził kryzys. Wtedy okazywało się, że moje sukcesy, możliwości moje, talenty, a mam ich kilka, doświadczenie nawet - że to wszystko nie ma na czym stać. Że jak fala mnie porwie, to popłynę, do słońca nawet. Kiedy jednak nadchodził sztorm, okazywało się, że nie umiem pływać."
W dodatku mam wrażenie, że macierzyństwo i sytuacja ubezwłasnowolnienia, którego doznaję poprzez bycie matką na pełen etat pogłębia taki stan mojego poczucia własnej wartości. Też tak masz/miałaś? Oczywiście kocham mojego Remiczka i życie z nim jest wspaniałe, jednak nie mogę się pogodzić, że jednak jestem zależna od innych, bo z dzieckiem nie mogę tak naprawdę robić, czego chcę i kiedy mam na to ochotę.
Alka, ja Ci dziękuję, że Ty czytasz moje posty i rozmawiasz ze mną! Weszłam tu dziś po dłuższej przerwie - i niespodzianka w postaci Twojego komentarza! Dziękuję, że mogę na nie liczyć!!! Zastanawiałam się nad Twoim pytaniem. I w mojej głowie układa się to w wiele wątków, nie na wszystkie mam odpowiedzi. Spróbuję te wątki uporządkować. 1. Faktem jest, że macierzyństwo, to duże nowe emocjonalne doświadczenie uruchamia wiele naszych, jak to powiedzieć.... trudności, wiele się odtwarza doświadczeń z naszego dzieciństwa. Wymaga to od nas, jeśli chcemy być świadomi i jeśli chcemy, by nasze dzieci w jak najmniejszym stopniu poniosły konsekwencje naszego "nieogarnięcia" - czujności, przyglądania się sobie i naszym emocjom, pracy z nimi. Często czujemy niezadowolenie z siebie, z naszych porażek, potyczek, braku cierpliwości, frustracji - których towarzyszem nieodłącznym zmęczenie.To poczucie mocno nadwyręża nasze poczucie wartości. Faktem też jest, że stawiamy sobie często - tak myślę - bardzo wysoko poprzeczkę i tym samym nie dajemy sobie już na wstępie szansy na spełnienie tych oczekiwań wobec siebie. Trudno, ale bez tego łatwo nie będzie - nie chce być idealną mamą, doskonałą - chcę być wystarczając dobrą. Dzieci nie chcą idealnych rodziców i tacy rodzice, wg. Juula stanowią "zagrożenie" dla rozwoju dziecka. 2. To znamienne, że macierzyństwo często utożsamiamy z sytuacją ubezwłasnowolnienia. Sama czasem tego doświadczam, ale kiedy łapię się na takim myśleniu, przywołuję to, co dla mnie ważne: to ja chciałam mieć dziecko i to, że ono jest tu ze mną, to efekt mojego chcenia; chcę się nim opiekować i dawać mu to, co daję; z tego wynika też to, że pewne -niewątpliwie bardzo ważne dla mnie potrzeby i doświadczenia - muszą poczekać przez jakiś czas, ja muszę umieć zaakceptować fakt, że ta przerwa jest niezbędna, naturalna i korzystna dla dziecka. Być może po przerwie pewne rzeczy będą już wyglądały inaczej, pewnie świat pójdzie do przodu i wiedza w interesujących mnie dziedzinach, wiedza mi nieco umknie, bo nie wezmę udziału w wielu seminariach, pewnie "będę do tyłu" na pewnym polu, ale mam też nadzieję, że wyjdę też i z czymś zupełnie nowym, o innej jakości, innym spojrzeniu. 3. Wielu ludzi ma takie doświadczenie rodem z dzieciństwa, że sytuacja zależności budzi w nim niepokój, lęk, złe skojarzenia, uważana jest za złą i niepożądaną, pozbawiającą kontroli. A zależność może być dobra, nieprzekraczająca. Jesteśmy zależni od innych ludzi, nawet jeśli bardzo tego nie chcemy. W małżeństwie - choć odrębni, integralni i oddzielni - w jakiś sposób jesteśmy zależni od siebie, bo razem coś tworzymy, wpływamy na siebie. Ta zależność może być bezpieczna, troskliwa. To nie jest łatwe, ja też mam pewną trudność z byciem zależną - wiele razy w głębi duszy złożyłam sobie samej obietnicę, że tak będę prowadziła swoje życie i takie decyzje i działania podejmowała, żeby nie być w żadnym momencie zależną od nikogo. To się ociera o oczekiwania. Obietnicy nie dotrzymuję. Być może wystarczy tylko coś zrobić z oczekiwaniami. Zależność może być dobra i jesteśmy od siebie zależni. Większą trudność sprawia mi, mówiąc szczerze to, że nie mam pomocy rodziny. Że kiedy padam na twarz, nie przyjdzie babcia i nie pomoże. Nie ogarnie chaty, nie umyje okien - dom zarasta brudem coraz bardziej. Myślę, że nie stać mnie na zapłacenie komuś, by raz na jakiś czas ogarnął cały dom. Chciałabym móc skorzystać z pomocy - ale nie mam takiej możliwości.
Usuń4. Napisałaś, że z dzieckiem tak naprawdę nie możesz robić tego, czego chcesz i kiedy chcesz. Tak, sytuacja wczesnego macierzyństwa wymaga odroczenia naszych potrzeb. Tu pojawia się też pytanie: z jakiego powodu robimy te wszystkie rzeczy dla dziecka i z dzieckiem? Czy nie dlatego, że chcemy to oferować, dawać naszym dzieciom? Pamiętam taki przykład z Juula: pisał o sytuacji, w której siedzimy z dzieckiem w nocy, próbując je utulić do snu, długo, raz po raz. Zaczynamy czuć frustrację, złość, chcemy spać. Ale siedzimy tam z dzieckiem, nie dlatego, że dziecko tego chce. To my chcemy być z nim i pomóc mu zasnąć. (Siedzę tu z Tobą, bo tego chcę). Mi to ogarnięcie się w taki sposób bardzo pomaga.6. Alka, czuję, że nigdy tak ciężko nie pracowałam.
Usuń