poniedziałek, 5 stycznia 2015

A kuku!



No dobra, mam chwilę, bo Tomek usypia Juniora, mam też energię, której pochodzenia nie jestem w stanie ustalić. To skorzystam. Poza tym są naciski z zewnątrz. 
Gdzie jestem? W jakim punkcie? Emocji, działań, sytuacji.
Ano wiem więcej, niż wiedziałam te kilkanaście postów wcześniej. Uśmiecham się pod nosem na myśl o manifestach przeze mnie napisanych. Nie głupich, za takie wcale ich nie uważam. Naiwnych raczej w tym wymiarze, który dotyczy pewności, co do ich skutków, efektów. Założenia, jak najbardziej dla mnie ważne - ale wiele rzeczy jest inaczej, niż założyłam.
To jakże to jest teraz u mnie?

BLW - super sprawa, mój syn jednak je niewiele i zmienne są jego upodobania. Stałam jak żandarm w kuchni, na sobie samej presję wywierając i nakazując sobie te posiłki trzy przynajmniej wystrugać. Frustracja rosła, bo Junior wyrzucał z tacki na podłogę, apetyt bowiem umiarkowany miał i ma najczęściej. Frustracja rosła, bo ja te witaminy, te żelaza i inne pierwiastki dostarczać chcę, bo widmo anemii nade mną skrzydła rozkłada i straszy. Sama przestałam jeść, bo czasu zbrakło.  
Odpuściłam. Syn je, ile je. Kiedy głodny i ma apetyt - je. Kiedy nie głodny i nie ma apetytu - nie je. Umie pokazać, czego chce i że chce. Ja gotuję to, co szybkie, prawie zdrowe, niewykwintne. Zupy lubię, bo tam można wiele przemycić cennego i wychodzą mi. 
Syn ma tyle wolności i niezależności, że jak czasem nakarmiłam go łyżeczką sprzeniewierzając się wytycznym BLW (by zadbać o siebie i oszczędzić sobie sprzątania),  a on z chęcią zjadł w ten sposób, to jego niezależność i autonomia nie zostały zabite i zgnębione. Teraz już sam umie jeść łyżeczką.
Ja mam czas,  by sama zjeść. Jem lepiej.

Nadal nosimy Juniora - głównie w Tuli. On siedzieć już w niej długo nie chce, bo jest mobilny, ciekawy świata i ruchliwy. Chce doświadczać, biegać, skakać, wspinać się, dotykać, wyjmować. Statyka to wróg. 
Śpi z nami. I będzie spał, dopóki ta jego potrzeba się nie nasyci. Noce są niezłe, nie narzekam. Łóżeczko to najbardziej nietrafiony zakup ever. 
Najbardziej trafionym jest za to mop dla dzieci firmy Vileda. Junior dostawał drgawek na widok mojego mopa. Kiedyś pozwoliłam mu wymopować. To, co zobaczyłam w jego oczach, ten błysk i zachwyt, tę twarzyczkę w uniesieniu, to spowodowało, że rozpoczęłam poszukiwania mopa w dziecięcym wymiarze. Kupiłam. Jedyna - jedyna podkreślam! - zabawka, którą Tomek się bawi, tzn. używa jej. Mopuje podłogę jak brudna, mokra, jak ja sprzątam. 
Mop ma coraz więcej opcji zastosowania. Można nim przysunąć sobie rzeczy, które leżą na wysokościach. Można kable podważać, wyciągać, naciągać. Można mopem próbować dosięgnąć psy za bramką. Można go wrzucić psom na pożarcie. Można moczyć w wodzie ze stojaka choinki. Można się nań nadziewać, gdy nadchodzi moment, że samemu ze sobą już ciężko wytrzymać. Można mopem jak różdżką dotykać i czarować, a także walić. Mopa nie zastąpiło na razie nic. Nawet pieczołowicie wybrane przez mamę zabawki od Świętego. Bo mop nie jest zabawką. Jest mniejszy, różowy (bo był tańszy od klasycznego) - ale nadal jest mopem.

Junior tyle rozumie. Zachwyca nas. Zadziwia. Rozumie zdania, które do niego wypowiadamy. Tyle zapamiętał z mojego gadania.... Kiedy odkryłam poziom rozumienia Juniora, zakazałam Seniorowi przeklinać i hejtować. 

Gdyby mnie zapytał ktoś, czym dla mnie jest teraz macierzyństwo, to mam w głowie jedną odpowiedź.
Dla mnie macierzyństwo jest przede wszystkim ciężką pracą nad sobą. Bo z miłości, w wyniku uczuć, które mam, chcę się zmieniać. Dla syna teraz i dla syna w przyszłości. Wiem, na czym mi zależy, co chcę mu dać. 
Ja to widzę tak. Praca z dziećmi, kontakt z nimi, z ich zachowaniami, emocjami, reakcjami obnażają nasze obciążenia z własnego dzieciństwa i naszych relacji z rodzicami. To wszystko wychodzi, z naszą świadomością tegoż czy bez niej. Jeśli jesteśmy świadomi, tego, co się z nami dzieje; dlaczego czujemy się tak, a nie inaczej; dlaczego reagujemy tak, a nie inaczej; dlaczego chcemy czegoś tak a nie inaczej - to dobrze. Jeśli jesteśmy świadomi możliwych, bardzo prawdopodobnych konsekwencji tego wszystkiego, co od nas wychodzi dla naszych ważnych relacji, w tym tej z własnym dzieckiem i dla niego samego - to jeszcze lepiej. Dla mnie macierzyństwo, bycie z synkiem, opieka nad nim, towarzyszenie mu przez 13 miesięcy to praca nad sobą. Nie powiem, że łatwa i pełna sukcesów. Nie musi być taka. 

Rozwinęłam się przez ten rok. Nie chodzę na siłownię, nie biegam (może zacznę, jak się przerażę własnego ciała), po domu łażę w dresach, umalowana jestem rzadko, moja twarz wygląda dziwnie. Nie rozpoczęłam nowych projektów, nie zrealizowałam pomysłów, nie miałam pomysłów, nie otworzyłam biznesu. Nie szkoliłam się. Nie czekałam z utęsknieniem na powrót do pracy. 
Jednak rozwinęłam się. Wykonałam wiele pracy. Zmieniłam wiele. Myślę inaczej. Działam inaczej. Są obszary, że gorzej. Z tych, które były dla mnie najważniejsze przez ostatni rok - jestem bardzo zadowolona, dumna. Wykonałam tę robotę sama. 

To, co dla syna zmieniłam, ma przełożenie na moją pracę zawodową. Nie myślałam, że mogę się jeszcze czegoś nauczyć. Że mogę tak zmienić sposób patrzenia na dziecko. Byłam w czymś rewelacyjna, skuteczna - i rezygnuję z tego. Dla mnie nie chodzi już o to, by być skutecznym. 

Miało być podsumowanie, a wyszło o mopie. Teraz idę poczytać. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz