sobota, 31 maja 2014

Po - Juulowe refleksje. O zmęczeniu i odpowiedzialności

Do napisania tego posta zainspirowało mnie rzeczy kilka: przeżycia własne i zaprzyjaźnionych mam, lektura książek Jespera Juula i refleksje, jakie miałam po przeczytaniu wywiadu z nim.

Będzie więc słów kilka o odpowiedzialności rodziców wg. Juula.

Myślę, że wiele par posiadających dziecko lub większą ich ilość, w pewnym momencie konfrontuje się z problemem odpowiedzialności.

Dla wielu matek bardzo ważne jest, by ich partner zrozumiał, jak wygląda dzień matki opiekującej się dzieckiem. W większości wypadków jest tak, że mężowie pracują, a ich żony, wykorzystując swój urlop macierzyński opiekują się dziećmi. Wiele matek, jeśli ma taką wspaniałą możliwość, opiekuje się całodobowo dziećmi także po macierzyńskim, do momentu pójścia dzieci do przedszkola.

Myślę, że ktoś, kto nie dzieli podobnych do matek doświadczeń, nie jest w stanie w pełni zrozumieć, czym jest 24-godzinna opieka nad dzieckiem. Kobietom trudno tłumaczyć swoim mężom, jak są zmęczone i dlaczego. To wydaje się oczywiste, wiadomo że opieka nad dzieckiem łatwa nie jest - ale chodzi o coś więcej niż usłyszenie.
Kobiety-matki czują się wyczerpane, mimo, że partner robi wiele rzeczy związanych z prowadzeniem domu i zajmowaniem się dzieckiem lub dziećmi. Dużo, równie dużo, więcej. Mąż robi to, o co prosi żona, spełnia prośby, żądania. Wykonuje zlecenia i zadania. "Czy możesz/mógłbyś zdjąć pranie? Czy mógłbyś przewinąć synka? Czy mógłbyś chwilę się nim zająć? Możesz go potrzymać/ubrać/umyć/nakarmić?" Itd.
Prośba, prośba, zlecenie zadania, prośba, żądanie, awantura, zlecenie zadania. Matki, technicznie nie ogarniając wszystkiego, całości sytuacji domowo-dziecięcej, proszą o pomoc, o konkretne rzeczy. Wiele razy w ciągu dnia, poranka, wieczora.
Mężowie, jeśli tylko mogą, robią, wynoszą, wieszają, wstawiają, myją, podają, odnoszą, trzymają... Lista zadań wykonanych w ciągu dnia przez męża i żonę, matkę i ojca jest tak samo długa.
Mąż robi, a w międzyczasie idzie do pracy, pracuje i zarabia.

Dlaczego więc wiele kobiet czuje tak duże zmęczenie, frustrację? Dlaczego wiele kobiet czuje się samotnych w opiece nad dzieckiem? Dlaczego wiele kobiet czuje, mimo pomocy mężów, że odpowiedzialność za dzieci i opiekę nad nimi spada wyłącznie na nie?

Chodzi o odpowiedzialność. Nie wykonywanie zleceń. Tak, jak odpowiedzialnością za dom, samochód, ogród, zwierzęta można się podzielić według uznania i ustaleń małżonków, tak odpowiedzialnością za dzieci podzielić się nie można. Albo się ją ma, albo nie.
Wg. Juula, jeśli rodzice chcą być odpowiedzialni za swoje dzieci, to każdy po 100%, nie ma tu miejsca na fifty fifty.
I nie chodzi o odpowiedzialność tylko za większe sprawy, takie jak wybór odpowiedniego przedszkola, szkoły, wspólny wyjazd. Chodzi o odpowiedzialność także za małe sprawy codzienne. Za zdobycie w działaniu wiedzy, gdzie leżą rzeczy dziecka, czy trzeba kupić pieluszki i jakie, z których kosmetyków korzystamy i co jest do czego, jakie zabawy i aktywności lubi dziecko, a jakie go nudzą, co jest w danym momencie dla dziecka ważne, z czym są trudności i jak sobie z nimi radzić, czy dziecku brakuje jakiegoś ubrania i jakie są zasoby szafy, czy trzeba obciąć paznokcie i jak to zrobić. Dla mnie sytuacja, w której oboje z rodziców wzięło odpowiedzialność za dziecko, to sytuacja, w której nieobecność jednego z nich nie pozostawia drugiego w poczuciu bezradności i chaosu.
W opiece nad dzieckiem codziennie do podjęcia jest mnóstwo drobnych decyzji - i ta odpowiedzialność, jeśli nie jest wzięta przez oboje rodziców, jednego wyczerpuje. Jeśli oboje posiadają wiedzę i pamiętają o wszystkich związanych z dzieckiem sprawach i angażują się w nie - oboje wzięli za nie odpowiedzialność. 
Jeśli kobieta sama dźwiga ciężar odpowiedzialności za wszystkie lub większość decyzji i dodatkowo za zlecanie zadań mężowi i proszenie o zrobienie różnych konkretnych rzeczy przy dziecku i dla niego - często czuje się wyczerpana.
To, że mężowie pracują, nie zwalnia ich z odpowiedzialności za dziecko. I za dom. Chyba, że i kobiecie i mężczyźnie w danym związku to pasuje. Ja mówię o sytuacji, w której mąż chce wziąć odpowiedzialność za dziecko. A żona mu to umożliwia. 




poniedziałek, 26 maja 2014

Mój pierwszy raz

No są emocje :). Mateczki, co to dziś ich pierwszy raz - wiedzą. 
Z okazji Dnia Mamy tulkałam, kochałam i przytulałam Tomaszka jeszcze bardziej niż zwykle. Dostałam wiele przytulasów, uśmiechów i śmiechów, dużo gadania, kilka sprzeciwów, jednego guza i trochę czasu. 
Nie mam zbyt długiego stażu, ale: macierzyństwo dla mnie jest rewelacyjne! Spędzam mnóstwo czasu z fajnym, przesympatycznym, ślicznym, zabawnym i energicznym chłopcem. 
Ten czas, co mi łaskawie dziś przysługiwał, przeznaczyłam na zrobienie Tomaszkowi obiadu. Brokułki i kalarepa na parze oraz ryż z kukurydzą. Rodzic, który chce rozszerzać dietę dziecka metodą BLW, powinien mieć otwarty umysł i ... labradora. Tomaszek nie miał dziś weny do próbowania jedzenia, był za to bardzo kreatywny, jeśli chodzi o rozprzestrzenianie zmiażdżonego pokarmu. Na pobojowisko wpuściłam więc Beti, bo Wejo wybrzydzał i przebierał. Poprosiłam ją tylko o zachowanie minimum godności. 
Beti ma zdecydowanie inne kryteria godności. 
Z okazji Dnia Mamy ucięłam sobie drzemkę z Tomaszkiem w czasie burzy. To było wręcz metafizyczne doznanie. Leżeć obok małego ukochanego człowieczka, czuć się bezpiecznie i jego otaczać ramieniem, gdy tam za oknem ciemno, mokro i grzmi.
Niesamowite, że emocjonalnie obchodzę Dzień Mamy - świętowałam w sobie przez cały dzień.


niedziela, 25 maja 2014

Szumy i zlepy z tygodnia

Siły, nie opuśćcie mnie aż do końca tego postu! Bo blog mój martwy będzie, kurzem się pokryje, jak mój gramofon. Gramofon! Wczoraj ożył mocą nowych kabli oraz wzmacniacza i muzykę daje. A rozmowy już zmierzały w kierunku sprzedaży.

Siedzę tu. Próbuję zebrać myśli. Łatwe to nie jest, bo tydzień wypełniony po brzegi różnym dzianiem się. 
Na poziomie fizycznym i refleksyjnym, na ziemi i w głowie.


Synek udoskonalił swe raczkowanie. Jest wszędzie. Pokonuje przestrzeń w poziomie - porusza się jak karakan. Kto karakana widział, ten wie. Ja niestety widziałam. 
Synek podejmuje też wyzwania w pionie - wspina się, gdzie popadnie. Zapamiętale. Wspina się na mnie - kiedy tylko namierzy moje stopy i na nich łydki, zmierza w ich kierunku. Przez cały dzień zmierza w ich kierunku. Moim czyli. Czasem łapię się na tym, że uciekam. Bo tysiąc razy już było. Jestem jak magnes.
Są upadki. Nie obejdzie się bez nich, choćbym stała kilka milimetrów dalej. Mały człowieczek dowiaduje się, jak to działa. To, że się stoi obok czegoś. Jak zrobić, żeby stać przy koszu, trzymać się jedną rączką a drugą wyjmować. Jak się odwrócić i czym to grozi. Jak zejść z pufy. Czy to działa tak samo, jak wtedy, gdy mama podtrzymuje. Kilka cennych informacji przybyło: kiedy Tomaszek napiera naprzód, nie uderza już głową w cel. Umie omijać przeszkody i przechodzić pod stołami i krzesłami. Wie, że da się wspiąć po ścianie lustra. 


Tomaszek ryzykuje z brawurą w swych poczynaniach. Radość z nowych umiejętności, napawanie się nimi oraz potrzeba poruszania się spychają ryzykowność sytuacji na drugi plan. Potem tulę. 
Uwielbiam, kiedy biegnie do mnie na czworakach, śmiejąc się w głos. Tyle w tym radości. Z przemieszczania się i że samemu. To taki oczywisty powód do radości. Czy człowiek dorosły cieszy się, że chodzi? Kiedy będzie mi źle i smutek dopadnie, że czegoś brak, wtedy przypomnę sobie, że chodzę i że to oczywisty i niepodważalny powód do radości. Że czymże są inne braki przy braku władzy w nogach i niemożności poruszania się. 

Tomaszka nie interesują więc zabawki. Interesuje go pokonywanie przestrzeni. Ja pokonuję ją z nim. W ramach jego bezpieczeństwa. Znowu nie mam kiedy jeść. Gotować. Itd.
Kupuję sobie jakieś buły w drodze na plac zabaw. Bo zaczęliśmy bywać w Ogródku Jordanowskim. To może być fajne miejsce dla dziecka, dużo nowego, socjalizacja. 
Tomaszek poznał piach pod stopami i na rączkach - na początku podszedł do piasku z dystansem, zdziwieniem i niepewnością. I znów sobie myślę, jak to jest, stanąć na jakimś podłożu pierwszy raz? Jakie to uczucie? Na piasku, zapadającym się, rozstępującym, niestabilnym? Jaka szkoda, że te najpierwsze wrażenia różnych doświadczeń nie zachowują się w pamięci. 
Drugiego dnia piasek nie był już straszny. Co więcej: Tomaszek przeszedł chrzest piaskowy - jakiś chłopczyk sypnął mu nim w twarz. Przeszło bez emocji. Także moich. To piaskownica, od zarania sypie się tu piachem. 
Dla Tomaszka na placu zabaw atrakcyjne są inne dzieci i dorośli. Obserwuje, jak się bawią. Uśmiecha się. Kokietuje. Przemawia po swojemu, rzęzi, charczy i samogłoskuje. Podobają mu się krzaki majtane wiatrem, które można dotknąć stojąc przy oparciu ławki. Wrażenie czynią dzwony bijące na Anioł Pański w kościele, co w sąsiedztwie Jordanka stoi.


Dzieci w Jordanku siedzą nad górą piachu i posypują się nim, rechocząc przy tym z zadowoleniem. Żadne z nich nie płacze, nie narzeka, nie skarży się na ucisk piaskowy. Żandarm piaskownicowy napomina: "Nie wolno sypać, nie wolno tak robić, nie wolno, przestańcie, widziałam,widziałam, co zrobiłeś, tak, tak - ty".
Kto na świecie powiedział, że nie wolno sypać piachem? - odkąd istnieją piaskownice, dzieci sypią sobie piachem po oczach, wyrzucają salwy łopatkami, chcący i niechcący, sypią po butach i foremki traktują jako własność wspólną. W tej piaskownicy tyle zarzutów wobec dzieci, tyle niecnych intencji im przypisanych, jakby czteroletni przestępcy uknuli w krzakach spisek mający na celu zasypanie piachem globu całego i pogrzebanie w nim ludzkości.

Ja do placu zabaw mam ambiwalentne uczucia. Z powodu przesiadujących tam dorosłych.

Oto zasłyszane na placu zabaw - wyprodukowane w większości przez babcie lub starsze nianie:

Z serii "Klasyka"
Klasyczne już, tak bardzo, że aż nieprawdopodobne, że nadal słyszane:
"Nie biegaj tak, bo się zgrzejesz!!! Nie biegaj mówię, bo pójdziesz do domu!!!"
To po co wychodzili?

Z serii "Empatia":
"Płacz głośniej, bo nikt cię nie słyszy" - babcia.
Inna empatyczna babcia - najpierw "Oddaj zabawkę, nie jest twoja", za chwilę "No i czemu płaczesz, to nie była twoja zabawka, czemu płaczesz, no czemu płaczesz".

Z serii "Produkty"
Mama siedząca na ławce: "Kaliiina! Kaliiina!Woda! Woda! Kaliiina! Kaliiina! Woda! Woda!". Czas: pół godziny. (W mojej głowie: Wstań i zanieś, Wstań i zanieś, Wstań i zanieś Kalinie - Ty masz sprawę, ciekawe, czy dorosłą osobę byś tak nawoływała, żeby przyszła zobaczyć, czego od niej chcesz. Myśl inna: czy przyszło ci do głowy, że Kalina nie chce pić?). Mija pół godziny i Kalina przybiega. "Co za zaniedbanie" - produkuje mama (!?). Kalina bierze butelkę z wodą i biegnie dalej. Mama: "Choć, porozmawiaj ze mną!".
Kalina: "Nie chcę" (uwielbiam dzieci i ich otwartą komunikację). Matka: "Ale mi sypnęłaś piachem".

Z serii "Żandarm" 
"Nie biegaj, nie syp, nie płacz, podziękuj, oddaj, płacz głośniej, nie wchodź, uważaj, zejdź, choć tu, idziemy, nie wolno tak, nie można".

Z serii "Religia"
"On uwielbia konfesjonały. Wchodzi do każdego."

Z serii "Non Fikszyn"
Babcia przewija malucha na ławce. Przewinięty maluch stoi w piachu i tokuje: "Luulek, Luulek".
Julek do niego z oddali: "Śmierdzisz kupą!".

Gdyby nie dzieci, poziom komunikacji na placu zabaw pozostałby żenujący.

I jeszcze refleksje zmęczonej mamy. Która jest na każde zawołanie synka, na każdy sygnał niezadowolenia wprowadza zmianę, odczytując potrzeby. Natychmiastowo.
Im Tomaszek starszy, tym czas mojej reakcji może być dłuższy - jeśli nie dotyczy to zaspokojenia potrzeby jedzenia, snu, utulenia żalu. Kiedy jem śniadanie, Tomcio najedzony i wyspany może chwilę poczekać w foteliku, mimo okazywania niezadowolenia. Pewien stopień frustracji jest już możliwy do zniesienia i nie krzywdzi. Ważne są te poczucia sprawczości, skuteczności i bycia zrozumianym i szanowanym w wyrażanych potrzebach - na co wpływ mają moje szybkie adekwatne odpowiedzi na jego sygnały, ale ważne też staje się wyważenie tego, by nie przekazywać fałszywej informacji o świecie, że różne chcenia są zawsze błyskawiczne zaspokajane. Świat taki nie jest. Po tym okresie pierwotnej symbiozy zaczyna się czas, kiedy to trzeba wyważyć, by przekazać też taką informację, że mama jest odrębna. Że ma swoje potrzeby. Kiedy więc wiem, że Tomaszek jest najedzony, wyspany, przewinięty i bezpieczny, a potrzebuję zjeść, załatwić się, wstawić pranie, zrobić obiad (dla niego), itp. - proszę/oczekuję, żeby chwilkę zaczekał, przy wsparciu atrakcyjnej zabawki. To jest też sytuacja i moment, by wesprzeć się komunikacją werbalną. Kiedy więc Tomaszek wyraża swoje niezadowolenie, staram się mówić do niego czule i spokojnie, że wiem, że chciałby zejść z fotelika i połazić po podłodze, ale chcę, żeby teraz chwilkę poczekał. 
To nie jest łatwe, tak to wszystko wyważyć, by nasze działanie nie było przeciwko dziecku, a pozwoliło zadbać o jakąś naszą potrzebę czy rzecz do zrobienia.
No to zobaczymy...
I już koniec. Bo padam.








niedziela, 18 maja 2014

sobota, 17 maja 2014

Co z tym ojcem

      Od dwóch, trzech dni Tomaszek testował stanie na trzech kończynach - będąc na czworakach brał jedną rączką zabawkę i podnosił ją do góry, prezentując sobie. Stał pewnie na dwóch nóżkach i drugiej rączce. 
I to był krótki trening przed tym, co dziś nastąpiło: Tomaszek zaczął raczkować. Rano jeszcze pełzał stylem "rzut na klatę", a kiedy biegałam po sklepach w poszukiwaniu ciucha, Mąż zadzwonił z pytaniem, czy widziałam wcześniej, żeby Tomaszek stawiał rączki naprzemiennie. Nie !!!! Nie widziałam! Wróciłam do domu i zobaczyłam raczkującego synka. 
Taka nowość.

   I jeszcze o ojcach. Chcę rzec oczywistość, że są kompetentni! Matki drogie (noworodków i niemowlaków głównie), przestańcie się zastanawiać, czy możecie zostawić swe dziecko pod opieką jego ojca. Waszego męża, któregoście sobie wybrały i założyły z nim rodzinę. Ojciec to nie jest gorsza, niedoskonała wersja matki. Ojciec umie. Jest dorosły. Odpowiedzialny. Troskliwy. Odrębny. Inaczej się opiekuje? Inaczej, czyli nie tak, jak wy? 
Na szczęście. Ojciec pokaże waszemu dziecku inne możliwości spędzania czasu, inne reakcje, inne emocje, inną energię. Innego człowieka. Także ogarniającego. Po swojemu, po męskiemu, po ojcowemu. 

Zamiast dręczyć swą wyczerpaną duszę obawami, czy mąż zostawiony z dzieckiem sobie poradzi, czy aby na pewno wie, jak przewinąć, kiedy; jak nakarmić, kiedy i ile; jak włożyć do wózka i wyjąć; jak zabawiać; jak rozwijać; jak usypiać i spacerować; kiedy śpiewać a kiedy szumieć; czy zapnie pasy w foteliku i sam fotelik czy przypnie; czy ubierze odpowiednio i nie za lekko; czy aby stóp bosych nie zostawi; czy czapkę nałoży i czy w delikatny sposób to zrobi - matki drogie, zajmijcie się sobą w tym czasie! Stwórzcie sobie taką możliwość, niech ojciec pozostawiony z dzieckiem to nie będzie konieczność. 
Aby ułatwić sobie zajęcie się sobą, wyjdźcie z domu albo ojca z dziecięciem wyprawcie. Doświadczenie bowiem podpowiada, że zająć się sobą matka raczej nie jest w stanie, gdy ojciec obok się dzieckiem zajmuje. 
Ja wiem, że nie jest łatwo odpuścić kontrolę i uzyskanie pewności, że ojciec wie wszystko, co wiedzieć powinien. W afekcie bycia matką zapędzić się można w takie rejony, gdzie zacznie się dorosłemu facetowi tłumaczyć, jak należy blendować warzywa na pastę dla malucha; jakie ruchy wykonywać, by mopem podłogę dla raczkującego brzdąca idealnie umyć bez smug; jak sprawić, by odkurzenie pokoju było odpowiednie, a do tego trzeba też za drzwiami rurą zajechać. 
Należy odpuścić. 
Oszczędzić energię, której tak bardzo mateczki potrzebujecie. Ojciec dorosły jest. Jakoś przetrwał, dał sobie radę, zanim wszedł z wami w związek. Umie się zaopiekować dzieckiem tak samo dobrze jak wy. To oczywiste. Odpuśćcie i idźcie na zakupy. Albo spać.


czwartek, 15 maja 2014

Koniec 7 miesiąca

Po narodzinach Tomaszka nabyłam kalendarz. Ten, jak i każdy kalendarz i notatnik, jaki kupuję, musiał być wyjątkowy i spełniać moje konkretne wymagania. Miałam bowiem zamiar prowadzić zapiski z naszego życia, notować, jak rozwija się Tomcio, co robimy, z czym się borykamy, z czego radujemy.

Kalendarz miał mieć odpowiednią ilość miejsca na notatki, ale nie za dużą, żebym w niedoczasie (pierwszy raz w życiu użyłam tego niepokojącego słowopotwora) macierzyństwa była w stanie zapełniać stronice.
Po długiej i wyczerpującej emocjonalnie selekcji wybrałam kalendarz Moleskine - z każdym dniem na oddzielnej stronicy, z okładką i zakładką w kolorze spieczonej marchewki.
Rozważałam bardzo lubiany przeze mnie kolor czarny - ale nie w czerń chciałam spowijać refleksje i zapisy Tomaszkowych zmagań.
Kolor marchewki to kolor werwy i energii, z jaką chciałam wkroczyć w macierzyństwo. Zaopatrzyłam się w pióra i cienkopisy. Brązowe, czerwone, bordowe, czarne - by spisana treść dobrze komponowała się z obwolutą i zakładką.
I zapisuję, skrobię piórem, najczęściej wieczorami, gdy synek śpi.

Chcę, by Tomaszek kiedyś w przyszłości miał dostęp do siebie z najwcześniejszego dzieciństwa. To prezent dla niego, gdy dorośnie. Nie zasuszę między stronicami pierwszego ściętego pukla włosów, w kolejnym kalendarzu nie schowam zęba, co wypadł. Wklejam za to fotografie i czasem coś narysuję.

Od wczoraj przerzucam kartki swojego kalendarza, bo dziś Tomaszek kończy 7 miesiąc swojego życia. Przerzucam, bo co miesiąc robię podsumowanie - w ramach ogarnięcia galopu i chaosu, zatrzymania się, dostrzeżenia tego, co umyka. Jest to też jeden ze sposobów na celebrowanie swojego macierzyństwa. Służy temu cała akcja z kalendarzem. Niesie przekaz dla dorosłego syna - byłeś ważny, oczekiwany, akceptowany i zachwycaliśmy się Tobą. Dni nie były łatwe, trudne emocje na smyczy samokontroli i pod superwizją refleksji;  to tyra była, ale nie zafałszowała obrazu Twojego bycia na świecie.

Co wyczytałam w zanotach kalendarzowych:

1. Przemieszczanie się 

Początek miesiąca to odkrycie nowych sposobów ruszania ciałem i kończynami, co stało się wstępem do pełzania. Najpierw Tomek załapał, że robiąc pełną pompkę, można zgiąć kolana i tym sposobem stanął na czworakach. Nie wiedział jeszcze, co zrobić z rączkami, więc kiedy się tak ustawił, to stał, na sztywnych rączkach.

Następnie, bardzo szybko zwietrzył, że w wyniku bujnięcia się na kolanach można rzutem na klatę wysforować się naprzód - rączki w suwie udziału nie brały, za to potem ponownie unosiły klatkę piersiową nad ziemię. Dodam, że motywację do pierwszych efektywnych suwów wzbudziła u Tomcia obecność Weja. Tomek jest nim bardzo zainteresowany i miał motywację, by kombinować z ciałkiem w taki sposób, by ruszyć w kierunku psa.

Jakiś czas później zaczęły się wyrzuty obu nóg w górę - stojąc na czworakach, Tomcio wyrzucał raz jedną, raz drugą nogę w górę, nad pupę. Do tego doszła zabawa w wahadło, czyli energiczne bujanie się na czworakach w przód i w tył.

Potem nadszedł czas, kiedy ustały postępy w przemieszczaniu się; miałam wrażenie, że Tomcio zrobił nawet krok w tył, cofnął się nieco w zdobytych już umiejętnościach ruchowych.To dosyć charakterystyczne dla trudnych dni, które zwiastują u Tomaszka skok rozwojowy.
Nastąpiły więc owe trudne dni, podczas których, bardzo ogólnie rzecz ujmując, Tomcio jest "na nie" dla prawie każdej aktywności, mało śpi w dzień i kiepsko w nocy - jest to czas, kiedy ja docieram do skraju swoich fizycznych możliwości, albo je przekraczam i potem działam już tylko siłą rozpędu.

Po tym wszystkim Tomcio nagle wlazł rączkami na bambusową pufę z Ikei. W tych pierwszych wejściach ważny udział miała broda, którą zapierał się o brzeg pufy, ale szybko wydedukował, że tu można wykorzystać rączki. Żeby się wspiąć, musiał wykonać nimi naprzemienny ruch, położyć na górze pufy najpierw jedną, potem drugą rączkę. Tego nie wykoncypował jeszcze podczas pełzania, a to wchodzenie na pufę podsunęło mu nowe rozwiązania taktyczne. Po 2-3 dniach zmasowanych ataków na pufy, zaczął się wspinać na mnie. Teraz pełza sprawnie, omija przeszkody lub je pokonuje. Co jakiś czas wyjmuję go z miski z wodą dla psów.
Nowe umiejętności spowodowały kilka guzów.



2. Chusta
Po moich peanach na cześć chusty - mamy odmowę. Pod koniec swego 7 miesiąca Tomaszek nie chciał zasypiać w chuście, jak to było do tej pory. Podczas spacerów wyrażał swoje niezadowolenie - uruchomiliśmy więc spacerówkę! Okazała się fajna. Zamówiłam nosidełko ergonomiczne i zapisałam się na warsztaty z wiązań na plecach.


To fotografia ze spaceru, podczas którego Tomcio nie chciał siedzieć w chuście, a psy wytarzały się w padlinie i kupie końskiej. Taki relaks...

3. BLW
Tomaszek spróbował: moreli, brzoskwini, jabłek, gruszek, melona,brokułów, marchewki, kalafiora, pietruszki, ziemniaków, fasolki szparagowej i białej, kaszki manny ze śliwką i rodzynkami, chleba. Warzywa gotuję na parze, owoce są surowe. Wszystko, oprócz kaszki, podane zgodnie z ideą BLW w kawałkach. Tomaszek nauczył się połykać tak podane warzywa i owoce, na początku częściej wykrztuszał za duże kawałki, teraz je wypluwa. Nie ma już odruchów wymiotnych.
Ja spaliłam garnek. Nie jest łatwo przygotować nawet najprostsze danie przy Tomaszku.



4. Psy
Tomaszek jest bardzo zainteresowany naszymi psami. Żywo reaguje na ich widok, uśmiecha się do nich, wyciąga rączki, chce dotykać, lubi, gdy liżą mu rączki. Załapał też, że można dać im jedzenie.  Sprawia mu to radochę.
Psy oczyszczają teren po ucztach Tomcia. Najlepsza w tym jest Beti - to pies, który zje nawet cegłę (wiadomości z dzisiaj). Po niej nie muszę już sprzątać.

5. Mimika
Miną miesiąca była mina "dziadka" - szkoda, że minęła, bardzo ją lubiłam.



6. Wyrażanie NIE

W czym Tomaszek nie chce aktualnie uczestniczyć:

  • w ubieraniu mu czegokolwiek, a najbardziej bluzy przed wyjściem na dwór i piżamki przed snem
  • w zmianie pieluszki
  • w spacerowaniu w chuście
  • w zasypianiu w chuście
  • w byciu noszonym
  • w leżeniu na czymkolwiek
  • w siedzeniu na foteliku
  • w zajmowaniu się przez chwilę jakąś zabawką (duże NIE!!!!)
  • w zabiegach pielęgnacyjnych po kąpieli
  • kiedy mu się śpiewa i szumi
  • w spokojnym leżeniu z mamą na łóżku wieczorem

7. Zasypianie
Do łask wróciło wieczorne zasypianie na rogalu przy piersi, do łask weszło zasypianie w ciągu dnia na łóżku przy piersi.

8. Hasło miesiąca
"Nie chcę być sam. Nawet na sekundę."

9. Noce
Nocne pobudki Tomaszka urozmaiciły nasze noce. Czasem budzi się chłopak w środku nocy, przewraca na brzuszek i zaczepia nas, gugając i okładając rączkami.

10. Motoryka mała
Nauczył się szczypać. Próbuje zdrapać moje pieprzyki.

11. Ząbkowanie
Zęba, co się go spodziewamy od dwóch miesięcy (:)) - nie ma.


Jaki to był dla mnie miesiąc?

Wyczerpujący. Miałam kryzysy związane ze spadkiem energii i olbrzymim zmęczeniem, powodującym brak koncentracji, poczucie chaosu, rozdrażnienie. Fascynujący - bo obserwowałam, jak mój synek podejmuje nowe wyzwania, jak z dnia na dzień uczy się czegoś, co pozwala mu pokazać siebie w nowych sytuacjach, aktywnościach. Mamy fajnego synka :).




piątek, 9 maja 2014

Nie. Czyli tak.



Tomaszek to dziecko, które bardzo wyraźnie daje wyraz swoim potrzebom i granicom.
Potrafi to od samego początku, w sposób bezkompromisowy i bezdyskusyjny.
Jest bardzo skuteczny - choć, jak każde niemowlę, nie potrafi sam stawać w obronie swoich potrzeb i granic.

Fajnie to Jesper Juul skontrastował - ową oczywistość, z jaką dzieci demonstrują swoje NIE, z zobowiązaniem rodziców do bezwarunkowego TAK.
Na tym etapie życia, w obliczu konsekwentnych dążeń niemowlęcia do tego, by zaspokojono jego potrzeby, nasze muszą poczekać.
Mam wrażenie, że swoje TAK niemowlęta realizują w dużym stopniu poprzez serię kategorycznych NIE. Łatwiej im zasygnalizować, czego nie chcą. Że nie chcą.

Są dni, kiedy Tomaszek wyraża NIE dla tak wielu propozycji, aktywności, działań, stanów, umieszczeń w przestrzeni - że wieczorem padam umęczona. Męczący jest galop i robienie wielu rzeczy jednocześnie i na tyle szybko, żeby kolejka rzeczy do zrobienia jednak się kurczyła.
Nie mam siły wklepywać balsamów, wcierać maści w bliznę. Nie mam siły myć zębów i ścierać makijażu.
Wchodzę ostatkiem sił do wanny, gdzie woda z pianą. Wymaczam się, nie wykonując zbędnych ruchów w stylu namydlanie ciała.
Przez niewklepane kremy zrobiły mi się zmarszczki pod oczami.
Nie wiem, co mam w szafach. Jakie ciuchy. Mam obecnie dwa wymienne zestawy. To się zaczęło w ciąży - już wtedy powoli traciłam kontakt z szafą..

Całe szczęście, są i takie dni, jak dziś. Dziś był łagodny dzień. Bez wielu Tomaszkowych NIE, których wagę i znaczenie dla rozwoju osobowości doceniam należycie i z radością, żeby nie było tu żadnych wątpliwości. Piszę te słowa ostatnie, zdrapując kawałek morelki ze ściany, bo wpadła w oko w tejże chwili - Tomaszek dziś próbował. Ostatecznie morelce powiedziano NIE. To oznaczało TAK dla jabłuszka.






niedziela, 4 maja 2014

Chusta

Rytuałem prawie każdego poranka jest drzemka Tomaszka. Kiedy Tomcio jest już na nią gotowy, zarzucam chustę i pakuję do niej syna. Przechodzę lekką fazę buntu, polegającą obecnie na odpychaniu się rączkami od mojej klatki piersiowej i przystępuję do realizacji kilku kroków usypiania.
Jeśli dziecko nie jest głodne, uda się.
Włączam bujanie i rytmiczne chodzenie, głównie po przedpokoju, bo tu najmniej bodźców. Tomaszek obserwuje, mruczy, gada. Pierwsze ziewnięcie. Dobra nasza.
Z moich ust wydobywają się dźwięki "Słoneczko już gasi złoty blask". Chodzę, bujam, śpiewam - jeśli usypianie trwa długo, korzystam z okazji, by do perfekcji doprowadzić śpiewanie danego utworu, by każdy dźwięk był trafiony, niełaszywy. To przyjemne. Daje poczucie sprawczości.
Jeśli Synek za bardzo koncentruje się na środowisku zewnętrznym - przystaję obok drzwi wejściowych i tam się bujam - tu nie ma na czym oka zawiesić i sprzyja półmrok.
Drugie ziewnięcie. Jeah!
Czas na szumienie. Prawie zawsze skuteczne. Po chwili Tomaszkowi opada główka. Dociągam poły. Rozpoczyna się drzemka. I czas dla mnie.

Już w trakcie ciąży wiedziałam, że bardzo chcę nosić swe dziecko w chuście. Oboje z Mężem chcieliśmy nosić. Dla mnie to było wspaniałe, że Tomek nie ma żadnych oporów przed chustą. Z premedytacją zrezygnowaliśmy z zakupu wózka w czasie przygotowań przednarodzeniowych.

Na krótko przed porodem wzięłam udział w warsztatach chustonoszenia. Zweryfikowałam swoje wyobrażenia, że motanie jest skomplikowane. Pierwszą chustę kupiliśmy jeszcze przed moim udziałem w warsztatach, była to czerwona chusta elastyczna Lenny Lamb. Mięciutka, delikatna, cieńsza niż tkana. W pięknym soczystym czerwonym kolorze.

Po warsztatach nabrałam jednak wątpliwości co do chusty elastycznej. Te wątpliwości i obawy zaprocentowały po porodzie, kiedy nie mogłam się zdecydować na pierwszy raz. Pierwszy raz Synka zamotał Mąż, wedle instrukcji papierowej. Ja zebrałam się na odwagę, kiedy dostaliśmy od znajomej chustę tkaną. Bardzo długą i grubą, ale wiązanie wyszło.




Zebrałam się na odwagę z dwóch powodów:  nie mieliśmy jeszcze wózka, a przecież trzeba było rozpocząć spacery, tym bardziej, że pogoda sprzyjała. Drugim powodem było to, że synek nie polubił łóżeczka, zasypiał jedynie na rogalu do karmienia i przy piersi – co powodowało, że tkwiłam godzinami na kanapie lub łóżku. Zasnął, gdy Tomek zamotał go w chustę. Okazało się, że jest to sposób na umożliwienie dziecku snu i zajęcie się innymi sprawami. Z synkiem na klatce piersiowej odkurzałam, myłam podłogi, wstawiałam pranie, rozwieszałam je, jadłam, myłam zęby, malowałam się, pracowałam na komputerze ustawionym na desce do prasowania.  

Od momentu kupienia drugiej chusty tkanej, firmy Natibaby, rzadko korzystałam już z elastycznej. Nie przeczę, dla nowonarodzonego maleństwa i jako pierwsza chusta, elastyczna spełniła swoje zadanie. Maluszek był lekki w pierwszych miesiącach, można go było dobrze dowiązać, szybko, jednak bez porównania lepiej dociąga się chusta tkana, maluch siedzi w niej stabilnie w pozycji żabki, nie wisi, nie ma potrzeby podtrzymywania go rękoma. Nabrałam wprawy w wiązaniu, nie szaleję na razie z różnymi wiązaniami, lubię zwykłą kieszonkę, choć możliwości i rozwój synka wymuszają wprowadzenie kolejnych wiązań. Od jakiegoś czasu robimy próby z wiązaniem na plecach.

Synek nie zawsze od razu ochoczo zasypiał w chuście, miotał się, gdy zaczynałam dociągać chustę. Wkładałam go więc najpierw do kieszonki, ale dociągać zaczynałam dopiero wtedy, gdy zasnął. Samo włożenie do chusty rzadko wystarcza, by uśpić. Trzeba dołączyć bujanie, gibanie się, przemieszczanie się po domu w mini podskokach. Do tego śpiew - na początku świetnie spisywały się piosenki żołnierskie, przez długi czas sztandarową kołysanką był szlagier „My czterej pancerni”, z ulubionym przeze mnie wersem „Do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa”. W czasie bożonarodzeniowym świetnie spisywały się kolędy „Lulajże Jezuniu” i „Cicha noc”, swoje 5 minut czas miał też serialowy kawałek „M jak miłość”. Teraz Tomaszek denerwuje się, kiedy śpiewam, za to niezmiennie od samego początku skuteczne jest szszszszumienie.




Gdyby nie chusta, Tomaszek spałby w ciągu dnia o wiele mniej. Uwielbiam w chuście to, że ewentualne wybudzenie można zażegnać, dokołysać – takiej możliwości nie daje łóżeczko, gondola, tu po prostu dziecko się budzi i koniec snu. W chuście łatwo podtrzymać sen, kiedy dziecko po około godzinie od zaśnięcia wchodzi w fazę snu lekkiego. Wymaga to chodzenia, nasz ruch usypia  – kiedy próbowałam siadać, synek często się wybudzał, choć im starszy – rzadziej.

W pierwszych miesiącach swego życia Tomaszek często zasypiał w chuście – kiedy przed spacerem sadowiłam go w niej, usypiał błyskawicznie, czasem dowiązywałam już śpiące dziecko. Im starszy – tym więcej czasu spędzał na obserwowaniu świata. Na początku obawiałam się, jak to będzie spacerować z dzieckiem, które nie śpi – chodziłam więc na krótkie spacery blisko domu. Potem coraz dalej, bo Tomaszek siedział spokojnie, obserwował, czasem zasypiał. Z dzieckiem w chuście – śpiącym lub nie – robię zakupy, wysyłam listy i odbieram paczki, wychodzę z psami, jeżdżę po mieście. Łazimy z zachustowanym synkiem po lesie, łąkach, w słońcu, w deszczu. 

Chusta tkana grzeje, dlatego istotne jest odpowiednie ubranie dziecka. Na początku miałam tendencję do nakładania zbyt ciepłych ubrań – kiedy zaczęłam nosić, była jesień, potem zima – obawiałam się, że maluchowi będzie zimno. Często wtedy wyjmowałam go z chusty spoconego. W miarę zdobywania doświadczeń i obserwowania Tomaszka, zaczęłam ubierać go do chusty lżej, pamiętając, że są dodatkowe 3 warstwy materiału.

Niełatwe było wybieranie się na spacer zimą – dużo czasu zajmowało ubieranie synka w kombinezon, czego nie lubił, siebie w ciepłe bluzy, naciąganie chusty na grubych warstwach ubrań. Tomaszek nie chciał cierpliwie czekać, aż ja się ubiorę, zanim go włożę w chustę. Wyjście na dwór to był majstersztyk taktyczny. Wychodziłam mokra od potu. Marzyłam o wiośnie, lecie, kiedy można wyjść tak, jak się stoi.

Przetestowałam chustę elastyczną Lenny Lamb i tkaną Natibaby. Na warsztatach uczyłam się motać w chustach Storchenwiege – bardzo fajne, tylko bardzo drogie. Marzę o chuście żakardowej Natibaby – ta firma ma piękne wzory, piękne!!!! Gdybym miała finansową możliwość kupić sobie taką (żakardowe są najdroższe) – miałabym trudność z wyborem. Na lato chcemy zainwestować w chustę tkaną bambusową, bardziej przewiewną, cieńszą. Chusty kupiliśmy na allegro – warto tam szukać, bo ludzie sprzedają prawie nieużywane w atrakcyjnych cenach.

Uwielbiam nosić. Synek jest blisko. Ja mam dwie ręce wolne. 
Starsze panie na spacerach mówią: „Jak pani pięknie go niesie”, „Ale mu dobrze”, „Jaki cudny tłumoczek”. W tramwajach i autobusach ludzie ustępują mi miejsca, czasem z końca tramwaju ktoś się poderwie i podchodzi do mnie. 

Fajnie jest nosić swe dziecko. 
Nosimy oboje z Mężem. Nosimy wszędzie. Pokazujemy Tomaszkowi świat lub zajmujemy się swoimi sprawami, a syn nam towarzyszy. 





sobota, 3 maja 2014

Gramofon

Dostałam od Męża wspaniały prezent z okazji imienin. Gramofon Technics. Srebrny, piękny.
Przybył pocztą kurierską 2 maja. Kilka minut po wyjęciu cuda z kartonu wyłamałam plastikowy zawias od klapy.

No cóż... odkąd jest z nami Tomaszek myślę jednowątkowo, wiele rzeczy robię automatycznie, bez uprzedniej refleksyjnej oceny takiej sytuacji, która tematycznie nie jest związana z Synkiem.
Dodatkowo od ponad tygodnia w mojej głowie galopują stada słoni, w tym każde bieży w innym kierunku, wpadając na siebie, obijając się i tratując. Po wyłamaniu kawałka plasticzku uruchomiłam więc mechanizmy obronne, aby powstrzymać napływające tsunami.

Jest więc gramofon. Czekają na niego płyty. Zwiozłam niedawno od rodziców 57 sztuk. Wśród nich płyty rodziców i moje - nabyte w czasach liceum.

Od piątku mój mąż żyje w świecie kabli. Ja żyję nadzieją na pierwsze dźwięki wybranej płyty.


Okazało się, że gramofon tak stary nie współpracuje z kolumnami od wieży, gra ale cicho, dlatego w akcie desperackiej podróży do Media Markt nabyliśmy przedwzmacniacz.
Myślałam, że większość warszawiaków wyjechała na majówkę, w lasy, pola, nad jeziora i skały. Wygląda na to, że duża ilość została, żeby robić zakupy w Ikei.

Przedwzmacniacz nie naprawił sytuacji, buczy. Nie będę się wdawać w techniczne szczegóły ambarasu - Mąż wciąż do mnie mówi slangiem w stylu chinche, jego słowa odbijają się ode mnie, jak piłeczki pingpongowe od ściany, ja nie chcę rozumieć, nie ma we mnie na to miejsca, zajęte, ja chcę słuchać i przeżywać emocje, które pojawią się pod wpływem szeleszczących płyt. I to jakich płyt!!!

Te płyty dzielą się w mojej głowie na dwie kategorie. Jedna, to płyty z dzieciństwa. Puszczane podczas imprez okolicznościowych, podczas których dorośli wiedli swoje dorosłe życie towarzyskie w naszym dorosłym pokoju, a my dzieciaki w dziecięcym. Puszczane przed pójściem do szkoły, gdy puste mieszkanie sprzyjało śpiewom i rozbudzaniu nadziei na karierę piosenkarki. Łucja Prus, Seweryn Krajewski, Stanisław Grzesiuk i piosenki warszawskiej ulicy, Maryla Rodowicz, Maanam, Louis Armstrong, Goombay Dance Band - zestaw bez żadnego oczywistego klucza.

Druga kategoria to płyty czasu adolescencji. Czasy działdowskiego liceum. Czasy koncertów, imprez, biwaków, przynależności do grup. Bolesnego szamotania się z osobowością. Emocjami. Potrzebą wolności, niezależności, akceptacji. Miłości. Czasy pierwszych samodzielnych wyjazdów. Wakacyjnego rytuału, którym stało się tournee na stopa: Mrągowo, Jarocin, Żarnowiec. Czasy pielgrzymek do Częstochowy, które pielgrzymkami były tylko u wyjścia z plecakiem z domu. Tego samego dnia zmieniało się kierunek na Jarocin. Czasy wewnętrznego niepokoju, ekscytacji, samotności, kruchych dziwnych przyjaźni. Czasy buntu, czasy zniewolenia. Muzycznych i wizerunkowych manifestów.

Czekam, aż Mąż znajdzie sposób, by gramofon zabrzmiał. Na podróż sentymentalną czekam.