wtorek, 26 sierpnia 2014

Oda do snu

Podtrzymywanie w nocy snu Tomaszka jest jak rozbrajanie bomby. Jeden fałszywy ruch, jedna błędna, błaha na pierwszy rzut oka decyzyjka i cały proces prowadzący do uruchomienia zapłonu rusza. Nie ma możliwości odwrotu, choćbyś człowieku chuchał, przekładał, wstrzymywał oddech i odmawiał zaklęcia - ruszyło. 
Skutki są nieodwracalne: urwany i tak już poszarpany i jak mielizna sen, kilka godzin onirycznej przerwy i miotania się pomiędzy pomaganiem dziecku w ponownym zaśnięciu a frustracją z powodu jego aktywności: stawania na głowie, szarpania cię, rozdrapywania, ssania, szczypania, kotłowania z udziałem twego ciała. Bomba wybuchła i teraz dzieło zniszczenia musi się dokonać, żeby na zgliszczach, z popiołów mogła wyrosnąć namiastka odrodzonego snu. 

Kiedy człowieku zasypiasz nad ranem, czujesz pożądanie, jak nigdy bolesne i rozpaczliwe. Pożądasz snu. Żądasz go po! Możliwości przedłużenia poranka, co nadszedł, w zagłębieniach mięciuleńkiej poduszki z Ikei (odkąd ja masz, nie poznałeś jej wyjątkowych zalet, nie unurzałeś się jeszcze w jej miękkościach, nie doświadczyłeś poduszkowego catharsis, a wiesz, domyślasz się, że takiego można doświadczyć).

Obręcz doskwierającego braku ściska twoją głowę, dokręca śrubę coraz mocniej. 

Błąd nocny wyciąga swe bezlitosne ramiona. 
Poranek. 
Czas, jaki masz na zdarcie piżamy i włożenie leżących na podorędziu dresów, pobieżne umycie zębów, kupę, siku, odkurzenie podłogi po piaskowej burzy, wrzucenie czegoś do żołądka, nakarmienie syna - to mgnienie oka. Bowiem za chwilę syn będzie potrzebował snu. Umęczony nocnym disneylandem. 

Udaje się niewiele z listy. Żołądek skomle o wsparcie, jojczy o suchą skibkę chleba. Ty jesteś bezlitosny. A masz żołądku. Czekaj na swoją kolej. Dzień jest długi, dostaniesz. Ale potem, później. Może jak mąż wróci z pracy. Po 15 żołądku dostaniesz. Siad, waruj.

A więc usypiasz. 
Nie siebie.
...................................................................................................................................................................
Mąż miał sen dzisiejszej nocy. 
Byliśmy w przychodni u lekarza. W sprawie bezsenności. Mojej. To już druga wizyta. Ja sfrustrowana, bo nic nie pomaga, co zalecił. Siedzimy w gabinecie, ja mówię, narzekam. Lekarz dzwoni do innego lekarza. Zielarza. Konsultacja. Przewala papierami na biurku, zadowolony wyciąga po chwili jeden z nich i powiada: No! tu jest wszystko pani Moniko, jest przecież rozpisana dawka. Po 15 ml. Nabija pani po 15 ml i pyk pyk. Tu wszystko napisane. 
Wychodzimy, jesteśmy w korytarzu, lekarz pyta: A gdzie państwa syn, sami państwo przyszliście?
Ja mówię: W domu został. On wytrzymuje 2 godziny bez karmienia.
Lekarz: Ale jak to, sam został?
Ja: No tak, śpi. 

Po opuszczeniu przychodni poszliśmy do Elei (obecnie Simply). Jest tam sklep z elektronicznymi papierosami. Tomek przypuszcza, że muszą mieć też marihuanę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz