Pojechaliśmy przy ryku tłumika.
Koncert odbywał się w Sali Prób Orkiestry Sinfonia Varsovia. Dotarliśmy w ostatniej chwili, na kilka minut przed rozpoczęciem, co jest bardzo istotne przy planowaniu uczestnictwa Tomaszka w jakichkolwiek przedsięwzięciach. Czekanie bardzo sprzyja rozwojowi kreatywności Tomaszka, wymaga jednak od nas rodziców zwiększonego nakładu energii, a ona obecnie na wyczerpaniu.
Zanim więc Tomaszek puścił wodze swej motywowanej ruchem i aktywnością wyobraźni i rozpoczął intensywną eksplorację przestrzeni, weszli muzycy i bez długich (chwała im) wstępów zaczęli grać. Gdzieś tam w zakamarkach mego umysłu, w przypadkowo niezajętej dzieckiem sekundzie, mignęła myśl, że może, skoro okres kryzysu przywiązaniowego nastał i mama oraz bycie na niej jest ważne, że może dziś syn będzie się w pobliżu matki trzymał. Ta myśl jakże nieadekwatna się okazała.
Było w Sali Prób wiele rodzin, matek, ojców i ich dzieci. Koncerty cieszą się dużym powodzeniem. Uzasadnionym. Pewnie każda rodzina docenia ważny dla siebie aspekt takiego muzycznego spotkania. Nie ma krzeseł zachęcających do siadania, jest podłoga, dywany, poduchy. Wszyscy razem na ziemi. Dzieci mają możliwość swobodnego przemieszczania się po całej przestrzeni (także ku drodze wyjścia; fajnie, że ktoś zapobiegliwie zamknął drzwi).
Tu nastąpi element merytoryczny, wykładowy.
Po czym poznać "high need baby" na tego typu spotkaniach? Jednym z kryteriów jest zarówno sam fakt, jak i czas, w którym takie dziecko znajdzie się:
a. w centrum zainteresowania (społecznego),
b. w centrum imprezy (przestrzeń - np. scena),
c. na zapleczu imprezy,
d. w sytuacji, gdy centrum stworzą własne zainteresowania (piłka, poduszki, piórko).
"High need baby" zająć może także wszystkie wymienione obszary.
Kiedy muzycy zaczęli grać, Tomaszek podskakiwał w tłumie zaaferowany poddmuchiwanym piórkiem. Po chwili udało mi się skierować jego uwagę na to, co wydawało mi się celem naszego pobytu, mianowicie na aspekt muzyczny koncertu. Tomaszek znalazł się więc w centrum imprezy (7 czy 8 sekunda koncertu), ale - i tu zaskoczenie - nie jako pierwszy, bo tam już aktywnie uczestniczył inny chłopczyk, jak się okazało, także Tomek. Obaj chłopcy przez chwilę stali się więc centrum zainteresowania zgromadzonej publiki, po czym obaj przenieśli się na tyły muzyków, gdzie za kotarą odkryli schowek na instrumenty, czyli tzw. zaplecze imprezy. Tam obaj z wielkim zainteresowaniem próbowali spenetrować schowek. Tomaszek w trakcie trwania koncertu odkrył na drugim końcu sali jeszcze jedną przestrzeń, którą można zaliczyć do tzw. zaplecza - był to przedsionek, wejście do Sali Prób, odgrodzone z jednej strony drzwiami, z drugiej kotarą. Tam też co jakiś czas Tomaszek organizował swoją imprezę, z udziałem poznanego na scenie kolegi Tomka i przebywającej z rodzicami w okolicy drzwi uroczej dziewczynki. W międzyczasie nasz syn przebywał w różnych rejonach dużej sali, widziano go to tu, to tam, odwzajemniano szczodrze spojrzenia i uśmiechy, wspaniałomyślnie pozwalano uprowadzać zabawki, poddawano jego wodzirejskim działaniom.
Czasem wracał do nas.
Bywał też przy muzykach, dotykał instrumentów, interesowały go leżące na ziemi skrzypce i smyczek. Z radością bił brawo, gdy bito. Muzyka była lekka, oparta na dźwiękach 7 instrumentów, grano na cymbałach, dudach, skrzypcach, trąbce, klarnecie, lirze korbowej i duduku. Gdy Anna Broda wyśpiewywała skoczne melodyje, nasz syn tańczył pogo na różowym dywanie, zafascynowany wykonywanym przez siebie wyskokiem i próbą obrotu w powietrzu. Podczas któregoś wyskoku, zakończonego jak każdy poprzedni upadkiem, odkrył na brzegu dywanu prującą się nitkę. Uznana przez nas za pożądaną szybka interwencja zastopowała unoszenie ku górze i prucie dywanu. Wyobraźnia podsunęła mi obraz, w którym Tomaszek ciągnąc ku sobie całe połacie dywanu na nitce, jak falą zakrywa i roluje zaniepokojoną publiczność.
Po koncercie dzieci mogły obejrzeć i dotknąć instrumentów. Tomaszek zainteresował się lirą korbową, przez dłuższą chwilę skupił swą uwagę na strunach i korbce. Kiedy uwaga nagle przeniosła się na leżący w pobliżu metalowy młoteczek, uznaliśmy, że czas zmierzać w kierunku ubrań. Gdy wychodziliśmy wpadł mi w oko jeden z ojców, leżący na podłodze z głową na poduszce. Odpoczywał. Leżał sobie. Może drzemał.
Bardzo dobre miejsce dla rodziców z dziećmi.
Jaki jest morał tej krótkiej i chyba nieco chaotycznej historii?
Najbardziej inspirujący może być dla rodziców dzieci określanych jako "high need baby (zainteresowanych tematem odsyłam do książek Williama i Marthy Searsów).
Można by narzekać, że ma się nadaktywne dziecko, które ani chwili nie usiedzi, bo wciąż na pełnym biegu. Można by, bo rodzic zmęczony zwyczajnie, przebodźcowany i statyki pożąda. Można też patrzeć na swoje dziecko z zachwytem, jako na pełne energii, żywotności i nieposkromionej niczym ciekawości.
Można by narzekać, że wszystkich zaczepia, że bierze, co pod ręką i idzie, gdzie chce. Można też zobaczyć, że dziecko komunikuje się z otwartością i z zaufaniem podchodzi do ludzi, że wie, czego chce i dąży do zaspokojenia swoich potrzeb.
Można by narzekać, że jest wszędzie i robi wszystko, a rodzic po wyjściu z koncertu nie wie, co grali - można też uświadomić sobie, że dziecko korzysta z wielu wymiarów oferowanej sytuacji i przestrzeni, że ciekawość, odwaga i energia pchają je do zdobywania świata i poszukiwań.
Efektywności w takim patrzeniu życzę sobie i innym rodzicom wymagających dzieci, codziennie podejmujących wyzwania, przed jakimi stawia ich dziecko.
Co śpiewała Anna Broda? Nie wiem. Ładnie śpiewała.